Czytelnia

Katarzyna Jabłońska

Bez słów, Z Leszkiem Mądzikiem rozmawia Katarzyna Jabłońska, WIĘŻ 2005 nr 8-9..

To znaczy?

Przed pięcioma laty byłem zaproszony na uniwersytet w Berkeley z wykładem. Pośród zgromadzonych w sali wykładowej osób był Czesław Miłosz, siedział w pierwszym rzędzie. I stojąc tak wtedy przed swoim audytorium, poczułem bezradność. Zazwyczaj próbuję zdobywać widza obrazem, a teraz mam mówić. Nie jestem erudytą, nie mam umiejętności oratorskich. Poczułem paraliż. Wiedziałem jednak, że nie mogę przeprosić i po prostu przerwać swoje wystąpienie, jednocześnie każde wypowiadane słowo wydawało mi się banalne. Jedynym sposobem nawiązania kontaktu ze słuchaczami i przekazania im czegoś istotnego było obnażenie siebie, mówienie nawet o swoich dewiacjach. Mówiłem o rzeczach tak intymnych, tak niepopularnych i czasami niebezpiecznych, obnażając się na granicy zażenowania. Wiedziałem jednak, że to jest prawdziwe i to mnie obroni. Po raz pierwszy wyrzuciłem z siebie może brudy, a może prawdę? Wyszły rzeczy, które chroniłem w sobie latami. To spotkanie sprowokowało mnie. Czasami potrzeba napięcia – dwie strony pracują na to, żeby się otworzyć.

Nie czuł Pan wtedy, że dokonuje na sobie jakieś przemocy?

Tak, to była przemoc, czy może raczej przyciśnięcie do muru. Wiedziałem że mam w sobie ciemne prawdy, niebezpieczne lęki – z nich również zrodził się mój teatr. Dziś nie widzę powodu, żeby przywoływać to, co wówczas mówiłem, jednak wtedy wszystko to z siebie wyrzuciłem.

A nie zostało poczucia, że zanadto się Pan obnażył?

Może trochę tak, bo w takiej wersji nigdy się to już nie powtórzyło. Wiele z rzeczy, które mówimy, niekoniecznie muszą być powiedziane.

Podzielenie

Czy jest możliwy teatr Leszka Mądzika w bieli i świetle? Na początku był przecież kolor...

Na początku było słowo (śmiech). Mówiąc jednak serio – rzeczywiście do „Zielnika” mój teatr się rozjaśniał, stawał się kalejdoskopowo barwny, w „Zielniku” jest pełna paleta kolorów. Od „Zielnika” zaczęła się ta wędrówka ku czerni. Nie zaprogramowałem tego, podobnie jak nie programuję swoich kolejnych premier. Niesie mnie rzeka życia. Moje spektakle rodzą się w potrzebie, nie wymuszam jednak tego na sobie. Różne wydarzenia, spotkania z ludźmi, obcowanie z przyrodą, życie, które upływa – to wszystko przestawia myślenie, prowokuje do jeszcze innego spojrzenia na znajome rzeczy i sprawy. Pyta Pani o światło i biel – one już się pojawiły! We wspominanym wcześniej „Trakcie” wszystko rozgrywa się w świetle. Zapragnąłem użyć światła do pokazania drogi, którą idą moje postaci, drogi, na której upadają. Ten upadek trwa, ale trwa również światło. Swoje apogeum osiąga ono w ostatniej scenie, gdzie pojawia się stół okryty nieskazitelnie białym obrusem. To ciekawe... właśnie uświadomiłem sobie, że niemal wszystkie moje zdjęcia są w świetle i są bardzo kolorowe. Podobnie jest z malarstwem. Byłem zafascynowany malarstwem prawosławia. Teraz maluję sporadycznie, jednak wszystkie moje obrazy były i są szalenie kolorowe. Kiedy wracam do malarstwa, nie ma powodu, żebym użył czerni. W ogóle nie ma takiej farby w mojej palecie. Moje zachowanie, sposób bycia również nie kojarzą się z nieustanną zadumą i refleksją nad sprawami ostatecznymi. Stanowi to natomiast treść mojego teatru. Wszystko się uzupełnia, może już tacy jesteśmy – podzieleni?

A może tacy podzieleni jesteśmy właśnie cali?

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8

Katarzyna Jabłońska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?