Czytelnia

Anna Karoń-Ostrowska

Anna Karoń-Ostrowska, Jan Paweł II o Karolu Wojtyle. Na marginesie książki „Wstańcie, chodźmy!”, WIĘŹ 2004 nr 10.

Książkę rozpoczyna opowieść o tym, jak Karol Wojtyła musiał przerwać swój udział w spływie kajakowym – organizowanym już tradycyjnie w gronie młodych przyjaciół, tzw. „środowiska” – żeby odebrać nominację biskupią z rąk prymasa Wyszyńskiego. Opis wizyty na Miodowej brzmi dosyć lakonicznie. Można dedukować, że ta nominacja wynikała raczej z sugestii nieżyjącego już kard. Sapiehy, niż była wyborem Prymasa, który przecież mało znał krakowskiego księdza.

Po otrzymaniu nominacji biskupiej Wojtyła postanawia jechać do Krakowa, żeby – jak sam napisał – poinformować o tym ówczesnego biskupa krakowskiego, abp. Baziaka. Na zakończenie tej rozmowy, w czasie której z ust abp. Baziaka padły żartobliwe, acz prorocze słowa: Habemus papam…, Wojtyła mówi swemu zwierzchnikowi, że zamierza teraz wrócić na spływ kajakowy, który musiał przerwać. Zaskoczony Baziak odradza mu ten pomysł, twierdząc że nowo powołanemu biskupowi „to już nie wypada”.

Pamiętajmy o kontekście historycznym – jest rok 1958, jeszcze nie rozpoczął się II Sobór Watykański, księży widywano jedynie w sutannach i często całowano w rękę. Jednak młody biskup Wojtyła nie ustępuje, po modlitwie u franciszkanów wraca jeszcze raz do arcybiskupa i nalega, że musi wrócić na spływ, bo zostawił tam ludzi, którzy na niego czekają. I wraca. Jest w tej opowieści coś bardzo istotnego, co będzie charakteryzować dalszą posługę biskupią, a potem papieską – skupienie na konkretnych ludziach, których potrzeb był świadomy i na które odpowiadał.

Ojciec

Cała książka „Wstańcie, chodźmy!” poświęcona jest odpowiedzi na pytanie, co znaczy być biskupem. Jan Paweł nie teoretyzuje – opowiada o tym, co dla niego znaczy być biskupem, jak on sam uczył się nim być. Odpowiedź jest prosta, może nawet „archaiczna” w swej prostocie: biskup to pasterz i ojciec, wszystko inne jest wtórne i mniej istotne. Tak zwykło się mówić o biskupach, ale dla Wojtyły to nie jest sentymentalna metaforyka, z której niewiele wynika w codziennym życiu. To jest konkret, który określa jego życie i sposób myślenia. Wzorem był książę kardynał Sapieha. Mówiło się o tym ongiś w Krakowie, że kard. Wojtyła siada nawet sposób charakterystyczny dla Sapiehy. Kiedy to do niego dotarło, odpowiedział że to prawda, bo prawdziwym metropolitą krakowskim jest dla niego i zawsze będzie – Sapieha.

Coś szczególnego połączyło tych dwóch ludzi. Bardzo wcześnie kard. Sapieha zauważył podczas wizytacji w Wadowicach młodego gimnazjalistę i żałował, że nie wybiera się on do seminarium. Potem patronował kleryckiemu życiu Wojtyły, prowadził go, m.in. poprzez wcześniejsze wyświęcenie w swojej prywatnej kaplicy, wysłanie na studia do Rzymu i na wojaże po Europie. Młody człowiek czuł się wyróżniony i przygotowywany do czegoś specjalnego. Na to wybranie odpowiadał wzajemnością: kochałem go… – pisze po prostu. Tak wspomina „Księcia”: Księża cenili go może i dlatego, że był księciem, ale kochali go przede wszystkim dlatego, że był ojcem – troszczył się o człowieka. A to jest najważniejsze, co się liczy: biskup ma być ojcem. Oczywiście żaden człowiek nie realizuje doskonale ojcostwa, bo ono realizuje się w pełni jedynie w Bogu Ojcu (s. 107).

poprzednia strona 1 2 3 4 5 następna strona

Anna Karoń-Ostrowska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?