Czytelnia

Anna Karoń-Ostrowska

Anna Karoń-Ostrowska, Każdy ma swojego Tischnera?, WIĘŹ 2002 nr 5.

Siłą Kościoła jest Ewangelia, jej władzą – łaska, będąca przedłużonym ramieniem Boga. Jest to jedyna władza, którą zdaniem Tischnera posługiwać się powinien Kościół, bo jest to władza największa, zrodzona z naturalnej potrzeby każdego człowieka – pragnienia Boga i tęsknoty odnalezienia Tego, który „ma słowa życia wiecznego”. Dlatego z taka pasją będzie Tischner krytykował na początku lat dziewięćdziesiątych wszystkie przejawy zainteresowania ludzi Kościoła innymi rodzajami władzy. W trudnym momencie odnajdywania się polskiego Kościoła w nowym, demokratycznym porządku, pisał w „Etyce solidarności”:
Wydaje się, że sprawą zasadniczą jest świadomość władzy. W okresie prześladowań wszyscy ludzie Kościoła mogli odkryć, że Kościół nie mając władzy, właśnie miał władzę. W duszy każdego człowieka istnieje głęboki niepokój religijny i pragnienie Boga. One są źródłem istotnej władzy Kościoła – władzy nad człowiekiem, która nie jest przemocą. […] Czy ludzie Kościoła potrzebują jeszcze innej władzy nad człowiekiem – innej od tej, jaką daje naturalne pragnienie Boga? Zachodzi niebezpieczeństwo, że sięgając po inną władzę, ludzie Kościoła pozbawią Kościół tej władzy, jaką rzeczywiście Kościół ma. Kościół, gdy nie miał władzy, okazało się, że miał władzę; oby nie przytrafiło się coś odwrotnego, że mając władzę, utraci władzę.

Krytyka, jakiej ks. Tischner poddawał niepokojące przejawy polskiej religijności, była często ostra, obnażała słabości, stawiała trudne pytania. Tischner pytał o recepcję w Polsce nauczania Jana Pawła II, o jej jakość. Mówił o wybitnych intelektualistach, którzy gną się przed Ojcem Świętym w ukłonach, ale nie mają zamiaru podjąć głównych problemów jego nauczania, w wyniku czego recepcja papieskiego posłania jest niezwykle spłycona. Mówił o wykorzystywaniu nauki społecznej Kościoła dla celów czysto politycznych, o niepotrzebnym zaangażowaniu ludzi Kościoła w politykę, o podziałach na swoich i obcych, o dawaniu złego świadectwa w akcentowaniu tego, co „prawdziwie polskie i katolickie”, wyrzucaniu poprzez to inaczej myślących poza nawias wspólnoty. Odsłaniał słabości i grzechy zaangażowanego w spory polityczne duszpasterstwa.

Był rzecznikiem i orędownikiem tych, którzy nie umieli pytać, albo bali się pytać, czy nawet pytać już nie chcieli. Zbierał te wszystkie żale, bóle, zawiedzione nadzieje i chciał mówić właśnie w imieniu tych, którzy byli na obrzeżach chrześcijaństwa – wątpiących, szukających, zawiedzionych czy bardzo krytycznych wobec Kościoła. Chciał być ich orędownikiem i świadkiem chrześcijaństwa wobec nich. Czuł się za nich odpowiedzialny jako ksiądz, jako duszpasterz. Ci wszyscy ludzie, którzy do niego przychodzili i w których odkrywał jakiś cień pragnienia Boga, niepokój poszukiwań, stawali się jego podopiecznymi, jego wychowankami, katechumenami. Czuł się za nich odpowiedzialny w imieniu Kościoła, w imieniu tych, którzy nie dostrzegli tych pragnień i nie poczuli się odpowiedzialni za to przede wszystkim, żeby wobec tych „innych” dać świadectwo o tym, czym jest naprawdę Kościół głoszący Dobrą Nowinę o Bogu, który wyzwolił człowieka, Kościół będący depozytariuszem łaski i wspólnotą wierzących. Tak pisał w „Nieszczęsnym darze wolności”:

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna strona

Anna Karoń-Ostrowska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?