Czytelnia

Sebastian Duda

Sebastian Duda, „Kicz pojednania” i chrześcijańska powinność, WIĘŹ 2011 nr 1.

Także ofiarami kierować mogą pobudki, którym trudno przyznać moralnie wysoką wartość. Czym jest bowiem ta moralna wyższość, gdy nie mam troski o tych, którzy zgrzeszyli, których bezwzględnie potępiam i od których wymagam jedynie poniżającego wyznania win, a nie czegoś znacznie trudniejszego i cenniejszego — duchowej przemiany? W takiej sytuacji dawna ofiara łatwo stać się może krzywdzicielem. Nie o to przecież chodzi. Jeśli zgadzamy się na porządek pojednania, ofiary nie powinny stać się dla swoich krzywdzicieli karzącymi sędziami czy wykonawcami kary. Ujawnienie prawdy o popełnionym wobec nich złu jest oddaniem im sprawiedliwości.

Czy sprawiedliwość jednak nie domaga się kary i odwetu? Czy nie zawsze powinniśmy brać stronę ofiar przeciw krzywdzicielom? Odpowiedź na drugie zpytań wydaje się oczywista. Kto jednak nieustannie powołuje się na sprawiedliwość, nie odnosząc się przy tym do horyzontu pojednania, niekoniecznie ma na uwadze sprawiedliwość, której odsłonięcie w umierającym za nasze grzechy Chrystusie zwiastował św. Paweł (por. Rz. 3,21—26). Gdy dobrze wczytać się w Pawłowe listy, dostrzec w nich można tęsknotę za tym, że ludzie powinni stawać się tak sprawiedliwi jak Bóg. Ta Boża sprawiedliwość nie tylko ma karać, ma też odbudowywać i budować coś nowego. Dlatego słusznej kary w chrześcijaństwie nie wolno odrywać od charakterystycznej dla niego dialektyki sprawiedliwości i miłosierdzia.

Kara w ujęciu chrześcijańskim jest z pewnością elementem pokuty. To znaczy, że służyć powinna czynieniu krzywdziciela na nowo sprawiedliwym. Przez pokutę krzywdziciel odkrywa na nowo swoją godność, która nigdy nie może być ograniczona do popełnionych przez niego czynów — choćby były najohydniejsze. Krzywdziciel, powtórzmy, potrzebuje poczucia, a może i pewności, że jest przebaczeniem obdarowywany, że nie jest z racji popełnianych niegodziwości istotą ludzką gorszego gatunku. Tylko w takiej przestrzeni bezwarunkowej akceptacji jego człowieczeństwa, krzywdziciel dokonać może autentycznego aktu skruchy.

Zgoda na kary więzienia, wykluczenie ze wspólnoty, publiczną infamię nigdy zatem w chrześcijaństwie nie może mieć waloru ostatecznego. Inaczej przecież Jezus nie przyszedłby na ziemię, aby więźniom głosić wolność. Jakże często w ciągu wieków chrześcijanie o tym zapominali! Czy można się dziwić, że dla zsekularyzowanego, współczesnego świata chrześcijańska koncepcja pojednania to — w najlepszym wypadku — idealistyczna mrzonka?

Bez Boga = bez pojednania?

Określenie „kicz pojednania” odnosi się chyba do czegoś innego niż chrześcijański idealizm. Używający go chcą zapewne zwrócić uwagę na nieszczerość intencji tych, którzy o pojednaniu publicznie mówią lub próbują je w ten czy inny sposób politycznie wyzyskiwać. Kicz w tym wypadku polega na szczególnym rodzaju zapomnienia, w którym obecne wciąż skutki zła ongiś popełnionego i doświadczonego są wymazywane w imię jakichś — takich czy innych, zawsze odpowiednio „szlachetnych” — wyższych celów. Pojednanie bynajmniej jednak nie polega na zapomnieniu, co bardzo mocno akcentuje chrześcijaństwo. Tyle że pamięć o winach popełnionych i krzywdach doznanych odczytywać się powinno w kontekście prawdy przytoczonej przez św. Pawła, że „wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej” (Rz 3,23).

Według apostoła Bóg pojednał świat ze sobą, „nie poczytując ludziom ich przewin” (por. 2 Kor 5,19). Nie znaczy to jednak, że o przewinach tych zapomniał. Pamięć o nich trwa nawet w nowej, przemienionej rzeczywistości. Może najpiękniej w Nowym Testamencie ukazane zostało to w Ewangelii według św. Jana, gdy wieczorem w dniu swojego zmartwychwstania Jezus przychodzi do przebywających w zamknięciu uczniów z orędziem pokoju. Pokazuje im swoje przebite ręce i bok. Blizny po ranach nie zniknęły, ale między Bogiem a światem pokój już nastał. Okazało się, że pamięć o złu nie musi być służką nieustannego potępienia. Z drugiej strony, bez śladów tej pamięci nie ma też jednak zbawienia.

W porządku świeckim opis ten wydaje się zupełnie niezrozumiały. W ostatecznym bowiem rachunku pojednanie ukazane zostaje jako łaska, która schodzi na ludzi pomimo ich zamknięcia. Dla niewierzących — a może i dla wielu chrześcijan — to wielka naiwność. Cóż jednak powiedzieć, gdy pojednanie bez Boga tak łatwo staje się niezrozumiałą gestykulacją, często rzeczywiście zmieniającą się w kicz? Dlatego rozumiem tych, którzy chcieliby ze wyrzucić pojednanie z przestrzeni świeckiej (z której — ale to jednak już temat na inną opowieść — od jakiegoś czasu próbuje się rugować Boga). Mimo to nie wolno mi zapomnieć, że nam, chrześcijanom, powierzono „słowo jednania”. Od jego głoszenia nie jesteśmy zwolnieni nawet w najbardziej świeckim świecie.

Sebastian Duda

1 Jan Paweł II, encyklika Redemptor hominis, n. 10.
2 Zob. blok artykułów Wszyscy chcą być ofiarami? — WIĘŹ 2010 nr 2/3.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7

Sebastian Duda

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?