Czytelnia

Kościół w Polsce

Jakub Pakulski, Kościół sam sobie szkodzi.

Mogę również odpowiedzieć na inne przykłady przytaczane przez Sławomira Sowińskiego. Nie chodzi o to, by Kościół nie motywował do głosowania. Znów ważny problem przekształcony został w problem iście pozorny tylko po to, by go zneutralizować! Czemu jednak służy neutralizacja pozornej problematyki, gdy ta faktycznie znacząca obchodzona jest dookoła? Chodzi wszak o to, by Kościół nie motywował do głosowania na konkretną osobę. Trzy razy bym się również zastanowił, zanim bym powiedział, że lekcje religii w szkołach pogłębiają proces wychowawczy polskiej młodzieży. Moje doświadczenia — jako ucznia kończącego w tym roku edukację licealną — są bardzo mieszane. Zdecydowana większość znanych mi młodych ateistów wyniosła swą niechęć (lub nawet nienawiść) do Kościoła i religii z tragicznie i nienawistnie prowadzonych lekcji religii, z budowania wizerunku sali katechetycznej-oblężonej twierdzy. Żadna współczesna „propaganda antykościelna” nie uczyniła Kościołowi więcej szkody niż kandydujące na męczennice upadającego świata katechetki. No i przykład służb mundurowych. Co może gorzej świadczyć o Kościele niż kapelani zarabiający dwa, trzy czy cztery razy więcej niż mundurowi danej służby, przesuwani na czoło kolejki oczekujących na służbowe mieszkanie czy samochód itp. (a takie właśnie głosy dochodzą m.in. ze służby celnej)?

Zadaniem dla intelektualnej elity Kościoła nie jest zastanawianie się, czy powinien i dlaczego powinien on brać udział w życiu społecznym, tylko po to, by siebie samego uspokoić. Pierwszoplanowa jest problematyka „jak to czynić, skoro już udział ten bierzemy?”. Jak wychowywać młodzież, kogo posyłać do służb mundurowych, jak zwracać się do wiernych, jak zwracać się do innowierców lub niewierzących? Bez tej pogłębionej refleksji prędzej czy później pojawi się pytanie nie „dlaczego powinniśmy tam być?”, lecz „dlaczego już nas tam nie ma?”.

Skąd się bierze niechęć do Kościoła

Drugim problemem związanym z przestrzenią publiczną jest bolesny brak wzajemnej życzliwości na każdym poziomie społecznej komunikacji. Przywołany przez Sławomira Sowińskiego niemiecki termin określający to, co publiczne (die ffentlichkeit), pochodzi przecież od przymiotnika offen, czyli: otwarty. Debata publiczna musi być prowadzona w sposób otwarty i życzliwy, tylko wtedy bowiem można w ogóle mówić o debacie, a nie o jednostronnym komunikacie. Karl Popper mawiał, że nie zabijamy kogoś, kogo chcemy wysłuchać. Otóż próby publicznej debaty z Kościołem nierzadko kończyły się swego rodzaju publiczną śmiercią. Kościół — w świadomości swej ideologicznej opozycji — jest instytucją apodyktyczną, zamkniętą, jest antytezą debaty. Zbyt często antyklerykałowie doczekiwali się agresywnych i pogardliwych reakcji hierarchii na swe argumenty lub żale (od „szczekających kundelków” Prymasa Glempa po oskarżenia o rosyjską lub brukselską agenturalność spod pióra co bardziej nacjonalistycznych biskupów), by traktować ją jak wiarygodnego i życzliwego rozmówcę.

Stąd bierze się niechęć do Kościoła, a nie z oświeceniowego dziedzictwa. Odniosłem wrażenie (być może błędne), że takie postawienie sprawy jak w artykule Sowińskiego wzięło się również z braku zwyczajnej życzliwości i chęci zrozumienia drugiej strony. Problemu sporu o rolę Kościoła w debacie publicznej nie rozwiąże się więc czysto akademicką dyskusją, gdyż nie jest on problemem jedynie akademickim, lecz kwestią boleśnie realną. Zbytnie uproszczenie jest wygodne, zawsze jednak niesie z sobą pewien fałsz. By móc szukać dobrej drogi rozwoju relacji na linii państwo-Kościół, trzeba zrozumieć również te grupy, które relacje te w obecnej formie starają się torpedować. Bądźmy dla siebie życzliwi, a nienawistni radykałowie i fundamentaliści z obydwu stron będą mieli mniej pożywki dla nadmiernego komplikowania i tak niełatwych już stosunków.

poprzednia strona 1 2 3 następna strona

Kościół w Polsce

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?