Czytelnia

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Kraj jak pole bitwy, WIĘŹ 2007 nr 3.

I wreszcie: co to wszystko obchodzi tych, którzy — po którejkolwiek ze stron — tracą swoich bliskich? Choć może jednak obchodzi — przynajmniej tych, którzy swych najbliższych nazywają męczennikami?

Żeby się zbytnio nie zadomowili

Wszystko to dzieje się w kraju, który przez piętnaście lat — od 1975 do 1990 — był terenem wojny domowej, zajadłej jak każdy taki konflikt. Walczyło kilkanaście tak zwanych milicji, w istocie — lepiej lub gorzej uzbrojonych armii. Określenie „wojna domowa” należy zresztą opatrzyć cudzysłowem, skoro uczestniczyły w niej regularne wojska dwóch sąsiednich państw — Izraela i Syrii, a także ugrupowania palestyńskie. Siły Izraela pozostawały w południowym Libanie do 2000 roku, Syria de facto przejęła kuratelę nad Libanem i sprawowała ją aż do roku 2005.

W Libanie nie można też zapomnieć o Palestyńczykach. Są tu od 1948 roku — od wojny arabsko-izraelskiej, która miała zlikwidować nowo powstałe państwo żydowskie, a zakończyła się jego umocnieniem i masową emigracją palestyńskich Arabów. Przed wojną domową 1975-1990 Palestyńczycy stworzyli w Libanie państwo w państwie. To głównie dla ich pokonania Izrael wkroczył do Libanu — wtedy nie było jeszcze Hezbollahu.

W drodze powrotnej z Kany do Bejrutu zatrzymujemy się w obozie palestyńskich uchodźców w Burdż asz-Szamali. Nazwa jest myląca — po blisko sześćdziesięciu latach nie ma już obozów złożonych z namiotów ani prowizorycznych baraków. Obóz to po prostu część miasteczka nieopodal Tyru — uboga, zaniedbana niczym slums.

Mijamy palestyński posterunek — siedzących na plastikowych ogrodowych fotelach umundurowanych żołnierzy z kałasznikowami. Ciężką broń musieli oddać, jak wszyscy w Libanie, choć nie wszyscy są pewni, czy oddali całą, a zresztą — jaka jest dokładna definicja ciężkiej broni? Ciężkiej broni niewątpliwie nie oddał Hezbollah. Nasi przewodnicy mówią, że zachował do tego prawo — nietrudno o takie prawo, gdy ma się uzbrojenie porównywalne z oficjalną armią...

Na murach palestyńskich domów — portrety Jasira Arafata. Wokół nas, po brudnej, zaniedbanej ulicy, jeździ nastolatek na skuterze — hamuje z piskiem opon, okrąża z bliska, odjeżdża, znów wraca. O swej sytuacji nasi palestyńscy gospodarze opowiadają w ośrodku dla dzieci i młodzieży. Główny mówca to szef ośrodka. Usiłują zajmować się młodymi, zapewnić im jakieś zajęcie, rozbudzić ich zainteresowania. On sam w obozie mieszka od urodzenia, a ma na oko lat blisko pięćdziesiąt. Palestyńczycy mają w Libanie zakaz wykonywania kilkudziesięciu zawodów. Ich prawa socjalne są mocno ograniczone.

Libańczycy — co potwierdza później libański polityk — nie chcieli stwarzać im zbyt dobrych warunków, żeby się zbytnio nie zadomowili. W kraju, w którym usiłuje współżyć kilkanaście grup wyznaniowo-kulturowych — kilkusettysięczna mniejszość stanowi śmiertelne zagrożenie dla kruchej i wciąż naruszanej równowagi. Ofiarą padają jednak zwykli ludzie — nawet nie obywatele, ale mieszkańcy drugiej kategorii. Praw obywatelskich zresztą Palestyńczycy akurat nie chcą. Chcą równości społecznej — zanim wrócą do Palestyny...

Przybyszowi z Europy, i to tej części, którą dotknęły masowe przesiedlenia, natychmiast nasuwają się porównania. Wyobraźmy sobie Europę dziś, sześćdziesiąt lat po wojnie, w której potomkowie uchodźców — przymusowi i względnie dobrowolni, zupełnie niewinni i tacy, którzy przynajmniej w jakiejś części do swego losu się przyczynili — koczują w slumsach w oczekiwaniu powrotu w rodzinne strony. Pod Monachium — Niemcy Sudeccy, koło Rostocku — ci ze Szczecina, w Grlitz — z Wrocławia, pod Białymstokiem — Polacy z Wilna, w Rzeszowie — Lwowiacy... Wszyscy pełni kultywowanych przez pokolenia złości, agresji, upokorzenia, poczucia krzywdy.

Palestyńczycy chcieliby wrócić do ojczyzny, nawet po kilkudziesięciu latach — i trudno im się dziwić, zwłaszcza że nikt ich nigdzie indziej nie chce. Libańczycy ich w tym popierają — to także nic dziwnego: kto chciałby w maleńkim, liczącym poniżej 4 milionów mieszkańców państwie, 400 tysięcy sfrustrowanych sublokatorów, w dodatku uzbrojonych, nawet jeśli tylko w broń lekką... Z kolei żadne, nawet najbardziej ugodowo nastawione władze Izraela na taki powrót się nie zgodzą — i temu też dziwić się nie można: to byłby koniec nie tylko żydowskiego państwa, ale i w ogóle obecności Żydów w Palestynie.

Szef ośrodka mówi, że na początku wojny domowej Izrael popierał Palestyńczyków w Libanie. Na początku brzmi to jak absurd, ale — może rzeczywiście Izrael przez moment liczył, że ich wróg zadomowi się w Libanie i z wolna wyrzeknie się powrotu do ojczyzny? Jeśli takie były rachuby — zawiodły bardzo szybko: palestyńskie państwo w państwie, jakie powstało w Libanie, służyć miało nękaniu Izraela i wywalczeniu zbrojnego powrotu. Dziś to już historia, ale żadne możliwe do zaakceptowania dla wszystkich rozwiązanie wciąż się nie pojawiło, mimo upływu dziesięcioleci i mimo że tymczasowy żywot wiedzie już czwarte pokolenie.

Demonstranci, klubowicze, męczennicy

Sami Libańczycy mają problemy nie tylko z sąsiadami i uchodźcami, ale też sami ze sobą. W roku 2005 świat obiegły obrazy ogromnych, antysyryjskich demonstracji, po których — o dziwo — wojska potężnego sąsiada i przez prawie trzydzieści lat protektora, opuściły Liban. W tym samym roku odbyły się wolne wybory. Czytam raport sporządzony przez obserwatorów z ramienia Pax Christi — katolickiej organizacji pokojowej, tej samej, której zawdzięczam krótki, a nader intensywny pobyt w Libanie. Już po kilku miesiącach z antysyryjskiego zjednoczenia większości narodu nie pozostał ślad. Koalicje — różne na południu i na północy, różne w miastach i poza nimi — łączą siły pro- i antysyryjskie, reprezentujące najróżniejsze grupy wyznaniowe, które razem stanowią społeczeństwo Libanu. Teraz, po upływie kolejnego roku, sojusze uległy kolejnym przemianom.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?