Czytelnia

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Mamy prawo do prawdy, WIĘŹ 2005 nr 2.

Co innego ppor. Grzelak, wydobywający od TW „Nowak” informacje na temat dziennikarzy „Tygodnika Solidarność”. Funkcjonariusz zbierał te dane dla siebie i kolegów — po to, żeby wykorzystywać je w dalszej pracy, przy neutralizowaniu „wrogiej działalności” tego środowiska. Nie miałoby najmniejszego sensu świadome fałszowanie takich danych — podporucznik sam utrudniałby sobie pracę. Podobne kłamstwa byłyby poza tym łatwe do zdemaskowania — w odróżnieniu od kłamstw w urzędowych sprawozdaniach. Nie wydaje się też prawdopodobne dokonywanie manipulacji w dokumentach, mnożenie fikcyjnych spotkań z agentami albo samych agentów — esbekom chodziło o ograniczanie i zwalczanie „działalności antysocjalistycznej”, werbunek był środkiem, a nie celem.

Między bohaterstwem a hańbą

Służba Bezpieczeństwa nie była jedynie tajną policją polityczną, jakie działają w każdym niedemokratycznym państwie, wykrywając i zwalczając przeciwników reżimu. Owszem, była nią także, i to na skalę niewyobrażalną dla kogoś, kto nie miał okazji zetknąć się z tymi dokumentami. Kiedy niedawno spędziłem wiele godzin w archiwum IPN, zbierając materiały do biografii ks. Jerzego Popiełuszki, miałem wrażenie obcowania z czymś monstrualnym: instytucją, która traktowała jak potencjalnych podejrzanych trzydzieści kilka milionów ludzi, bez wyjątku.

SB była jednak czymś więcej: była głównym źródłem informacji dla reżimu, którego panowanie opierało się w ogromnej mierze właśnie na kontroli nad informacją i manipulowaniu poddanymi przy jej pomocy. To dlatego esbecy byli, a przynajmniej starali się być wszędzie, bynajmniej nie tylko tam, gdzie knuli zdeklarowani opozycjoniści. Oficjalne kanały, którymi w normalnym państwie płyną informacje, w komunizmie były zakłamane ze swej istoty (jak media, poddane cenzurze i służące głównie właśnie manipulacji, a nie informacji), bądź też ich zakłamanie nie było wprawdzie przez władze pożądane, ale wynikało z logiki systemu, jak wspomniane już urzędowe sprawozdania. Z ich fałszu doskonale zdawali sobie sprawę rządzący. Dostarczaniem prawdziwych informacji, weryfikujących urzędowe brednie, zajmowali się właśnie funkcjonariusze SB, której komórki były we wszystkich instytucjach, zakładach itp. Służyły one zarówno inwigilacji wszystkich, jak i właśnie zbieraniu informacji.

Rola SB właśnie dlatego była tak wielka. Aby manipulować milionami ludzi, trzeba było mieć dostęp do informacji prawdziwej. Była ona ściśle reglamentowana — doniesienia MSW trafiały wyłącznie do nielicznej garstki osób upoważnionych.

Rzecz jasna, materiały MSW nie zawierają prawdy objawionej i wymagają takiej samej weryfikacji, jak wszelkie inne źródła naszej wiedzy o przeszłości. Nie są też — podobnie jak inne materiały — źródłem wiedzy wyłącznym ani nawet pierwszoplanowym, są jednak źródłem ważnym. Odsłaniają istotną część prawdy o systemie komunistycznym. Odsłaniają też prawdę o nas, którzyśmy w tych czasach żyli. Dla niektórych prawda ta jest bolesna.

Wypada podkreślić bardzo mocno: mamy prawo do prawdy, także do tej bolesnej dla niektórych. Donosiciel szkodził konkretnym ludziom i powinni oni mieć możliwość o tym się dowiedzieć. To ich prawa są ważniejsze niż dobro tych, którzy na nich donosili. Owszem, każdy może z tego prawa nie skorzystać, państwo ma jednak obowiązek stworzyć warunki, abyśmy mogli to uczynić. Tak samo, jak powinniśmy uszanować decyzje tych, którzy nie chcą wiedzieć, kto na nich donosił, tak samo ci, którzy sobie tego nie życzą, nie mają prawa oskarżać tych, którzy pragną wiedzieć.

Prawda w życiu publicznym powinna być jedną z zasad naczelnych. W życiu osobistym jest inaczej — możemy nie chcieć wiedzieć o złu, które ktoś nam wyrządził, i jednoznaczne, raz na zawsze, rozstrzyganie, co jest lepsze: wiedzieć czy nie — jest niemożliwe. Życie publiczne wymaga jednak prawdy o wszystkich jego uczestnikach — tylko wtedy nasze oceny i wybory w tej sferze mają mocne podstawy. Odstępstwa od tej zasady, a więc sprawy utajnione, powinny być jak najrzadsze i zawsze dobrze uzasadnione. W żadnym razie do spraw tajnych nie powinna należeć wiedza o agenturalnej przeszłości.

Prawo do prawdy ma zasięg zróżnicowany — tak zróżnicowany, jak zasięg działalności poszczególnych osób, które poszły na współpracę z SB. Kto, jak i na kogo donosił w komisji zakładowej w małym zakładzie, będzie interesowało garstkę ludzi — innym nazwiska agenta i jego ofiar nic nie powiedzą. Co innego postacie z pierwszych stron gazet — wobec nich prawo do prawdy mogą, jeśli sobie tylko tego życzą, egzekwować miliony.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?