Czytelnia

Krzysztof Dorosz

Krzysztof Dorosz, Modlę się, więc jestem, WIĘŹ 2009 nr 3.

„Niech się święci imię twoje” — mówimy w Modlitwie Pańskiej. Święcić imię Boga to tyle co sławić Jego istotę, oddawać Mu cześć, wzywać Go. To wcale nie jest łatwe. By prawdziwie i całym sobą święcić Jego imię, człowiek musi być świadomy transcendencji Boga, czyli Jego absolutnego prymatu w ludzkim kosmosie. Musi stale o Nim pamiętać, zgodnie ze wskazaniem apostoła Pawła, który w pierwszym Liście do Tesaloniczan (1 Tes 5,17) zobowiązuje nas do ciągłej modlitwy. Taka modlitwa, najczęściej polegająca na wzywaniu Boga, znana jest bardzo wielu tradycjom religijnym. Znają ją hinduizm i buddyzm, zna islam i chrześcijaństwo. W chrześcijaństwie zakorzeniła się w prawosławiu pod postacią praktykowanej od wielu stuleci modlitwy Jezusowej. Zrazu modlitwę tę praktykowano tylko w klasztorach, z czasem przeniknęła szersze kręgi wierzących. Jej odpowiednik, polegający na wzywaniu imienia Pańskiego, znany był również w katolicyzmie12, choć nigdy nie doczekał się takiej sławy i takiego wzięcia jak w Kościele wschodnim. W XX wieku, w okresie międzywojennego dwudziestolecia, modlitwa Jezusowa zaczęła przenikać na zachód Europy. Dziś praktykuje ją także wielu katolików.

Ewangelikom taka praktyka może wydawać się obca, kojarzyć się z „klepaniem pacierzy”, świętymi uczynkami ubogimi w prawdziwą wiarę, a nawet z oschłością serca i umysłu, które powtarzając tradycyjną formułę, opuszczają w gruncie rzeczy przestrzeń modlitwy. Każdy jednak, kto nieco bliżej zapozna się z modlitwą Jezusową, przekonuje się, że to zarzuty nieprawdziwe. Modlitwa ta jest drogą chrześcijanina, obejmującą całe jego życie i całą wędrówkę ku Bogu. Angażuje umysł i serce rozumiane jako organ duchowej percepcji, angażuje emocje i ciało. Jak każda praktyka religijna, może ulec wynaturzeniu i pewnie nieraz mu ulega, w swoim zamyśle jednak jest po prostu ciągłym wzywaniem Boga.

Ślad w kosmosie

W niedokończonym tomie Dogmatyki kościelnej Karl Barth poświęcił wiele miejsca wzywaniu Boga. Odnoszę wrażenie, że w zawartych tam myślach i słowach teologa skoncentrowała się cała jego wiara. Nie traktował on wzywania Boga jako odrębnej praktyki religijnej czy jako stosowanej systematycznie świętej formuły. Widział w nim istotę chrześcijańskiego życia. W przeciwieństwie do mistrzów medytacji buddyjskiej czy nauczycieli prawosławnej modlitwy Jezusowej nie uczył, jak wzywać Boga, nie wskazywał metody, lecz wiarą, myślą i uczuciem prowadził swoich czytelników do uznania, że inwokacja Stwórcy jest głównym obowiązkiem i najgłębszym sensem chrześcijańskiego istnienia. Bóg oczekuje i wymaga od nas, by nasze życie było całkowicie przeniknięte wzywaniem Go. Na tym właśnie polega prawdziwy smak chrześcijaństwa13.

Powstaje pytanie: Po co właściwie mamy wzywać Boga, skoro w Niego wierzymy, skoro zagłębiamy się w Jego słowa w Piśmie, skoro należymy do chrześcijańskiej wspólnoty zwanej Kościołem? Po co, skoro — jak mówi prorok Izajasz — Bóg odpowiada, zanim Go zawołamy, wysłucha nas, nim otworzymy usta (Iz 65,24)?

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna strona

Krzysztof Dorosz

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?