Czytelnia

Kościół w Polsce

ks. Andrzej Luter

ks. Andrzej Luter, Na pograniczu wiary i wątpienia, WIEŹ 2001 nr 2.

Zadanie księdza dziś, w społeczeństwie otwartym, widzę jako otwieranie oczu ludziom będącym z dala od Kościoła na jego bogactwo i różnorodność. Ksiądz nie jest od poglądów, ksiądz jest od duszy. Od Pana Jezusa. Od wolności. Od katolicyzmu, rozumianego jako powszechność.

Odpadło wiele dodatkowych ról, które spełniał ksiądz w zniewolonej Polsce: był strażnikiem patriotyzmu, narodowości połączonej w naturalny sposób z katolicyzmem (to dziś już nie jest wcale oczywiste). Budził respekt, połączony z lękiem, i kiedy przychodził po kolędzie, domownicy stawali przed nim na baczność jak dzieci przed dobrym wujkiem, rozdającym obrazki. Cały ten zespół cech, ta księżowska rola stała się nieaktualna.

Pamiętam z lat siedemdziesiątych (jeszcze przed naszym ślubem i przed Papieżem) pierwszą wizytę księdza z parafii. Miałem wtedy nowy adapter, słuchaliśmy razem Mozarta. I tyle. Potem się dowiedziałem, że był to wybitny duszpasterz młodzieży. Ze stanu wojennego zapamiętałem innego księdza z Chłodnej, którego nazywaliśmy „ksiądz z loczkiem”. Pamiętam, jak dbał o liturgię Wielkiego Tygodnia, którą dzięki niemu zaczęliśmy lepiej rozumieć i przeżywać. Pamiętam porozumienie z nim na tle sytuacji ogólnej, szczerość księdza, tak wielką, że pozwoliła mu przy mnie skrytykować przełożonych za zbyt kompromisową postawę, jego zdaniem, wobec „Wrony”. Pamiętam też ks. Chrapka, jeszcze jako redaktora „Powściągliwości i Pracy”w kościele michalitów na naszym osiedlu; zamawiał u mnie wywiad z Konwickim, poprosił kiedyś o publiczne zabranie głosu w kościele na jakimś spotkaniu, a spotkany po latach jako biskup powitał tak bezpośrednio i serdecznie, jakbym był jego dawnym kolegą.

Imponuje mi u księży ich dobra pamięć do ludzi. Ksiądz Wojciech Czarnowski, spotkany po latach gdzieś na ciemnej klatce schodowej rozpoznał mnie i pytał, co słychać, choć byłem tylko jednym z setek czy tysięcy, którzy przewinęli się w stanie wojennym przez kościół na Żytniej. Zapamiętałem mocno postać starego księdza z Bemowa, z czasów, kiedy jeszcze nie było budynku kościoła i klękało się na piasku. Nie wiem, czy kiedykolwiek rozmawialiśmy. Ale było to nowe miejsce zamieszkania, puste osiedle — i na tym osiedlu charakterystyczna sylwetka księdza. Nosił czarny parasol, wyglądał ubogo, miał w sobie coś żarliwego, troskliwego, a poza tym był chory, kaszlał, chyba umarł.

Cieszyłem się, że mogę tych wszystkich księży pokazywać mojej niekatolickiej żonie, która w dzieciństwie usłyszała od katechetki, że Żydzi nie będą zbawieni i pójdą do piekła.

Wydaje mi się, że sprawa pochodzenia, przynależności, poglądów, ani nawet wiary nie powinna być na pierwszym planie w kontaktach księdza z nowymi, nieznanymi środowiskami. Tak jest, nawet sama wiara i jej szerzenie nie wydaje się najistotniejsze! Wielu ludzi tak zwanych „niewierzących” nie wie o tym, że są wierzącymi. I na odwrót, wielu oficjalnie wierzących na siłę tłumi w sobie odruchy niewiary.

Jestem przekonany, że doświadczenie wiary i niewiary jest awersem i rewersem tego samego dążenia, i że wiara musi być stale zdobywana (Liebertowskie „codziennie wybierać muszę”). Stąd tak ważne jest, aby w kontaktach duszpasterskich nie starać się rozwiewać wszystkich wątpliwości, nie reprezentować doktryny, nie „dobierać się” zbyt głęboko do przekonań swojego rozmówcy. To sprawa delikatna, tajemnicza, nie zawsze mieszcząca się w słowach, często sprzeczna z tym, co się mówi. Lepiej odsunąć kwestię wiary na dalszy plan, kosztem nadziei. No i miłości. Ksiądz nie powinien przekonywać do wiary, ale okazywać, że sam jest wierzący w to, co głosi. Wielu tak zwanym niewierzącym imponuje czyjaś szczera wiara. Tylko, że wiara księży nie zawsze wygląda na szczerą.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna strona

Kościół w Polsce

ks. Andrzej Luter

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?