Czytelnia

Konrad Sawicki

Nie ma wojny polsko-polskiej, Dyskutują Aleksander Smolar i Tomasz Żukowski. Rozmowę prowadzą Zbigniew Nosowski i Konrad Sawicki, WIĘŹ 2011 nr 2-3.

Właśnie te wartości obywatelskie były bardzo wyraźne — w dużej mierze ponad podziałami — w kwietniu, tuż po katastrofie. Prawie wszyscy politycy w tym czasie zyskali na akceptacji społecznej. Dlaczego? Ponieważ nowa, nadzwyczajna i dramatyczna sytuacja odnowiła potrzebę posiadania reprezentantów, bycia wspólnotą polityczną, uświadomiła znaczenie państwa. Osłabł proces „naznaczania” i medialnego niszczenia uczestników życia publicznego. Znamienne, że stracił wówczas tylko jeden polityk: Janusz Palikot, czyli główny organizator i twarz tego „przemysłu pogardy” wymierzonego także w prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Okazało się, że po katastrofie ten sposób narracji w ustach „obozu anty-PiS” okazał się przez jakiś czas niemożliwy.

A dlaczego zgoda trwała tak krótko? Z dwóch powodów. Po pierwsze, weszliśmy szybko w kampanię wyborczą, czyli z sytuacji nadzwyczajnej przeszliśmy do zwyczajnej. A po drugie, zmienił się wewnętrzny układ sił na scenie. Pojawiła się dominacja jednej ze stron. I nowa logika rywalizacji.

WIĘŹ

Niedawno w mediach pojawiły się słowa pana Aleksandra Smolara: „Trochę metaforycznie powiem, że Jarosław Kaczyński umarł wraz z bratem 10 kwietnia”. Co miał Pan na myśli?

Smolar

Zazwyczaj unikam psychologizowania, bo trudno dociec, co się dzieje w duszy innego człowieka, ale tragizm sytuacji Jarosława Kaczyńskiego i irracjonalność jego zachowań narzuciły mi ten trop interpretacyjny. Pewien ambasador jednego z krajów skandynawskich w Warszawie opowiadał mi o swojej żonie, która ma siostrę bliźniaczkę jednojajową, mieszkającą na stałe w Ameryce Łacińskiej. Otóż one kilkanaście razy dziennie do siebie dzwonią, a świat, który we dwie tworzą, jest światem dość zamkniętym, żeby nie powiedzieć autystycznym. Ich wzajemna relacja w istocie wypełnia całą przestrzeń międzyludzkiej komunikacji, jakiej potrzebują. Tak samo było, jak mi się wydaje, w przypadku Jarosława i Lecha Kaczyńskich. W dniu wylotu do Smoleńska Lech Kaczyński zadzwonił do Jarosława już o szóstej rano! Dzwonili do siebie kilkanaście razy dziennie. Siła takiej więzi jest z niczym innym nieporównywalna. Oni funkcjonowali w pewien sposób jak dwie części tego samego organizmu.

Obserwując więc to, co robił Jarosław Kaczyński po katastrofie, miałem poczucie, że tak naprawdę tradycyjnie pojmowana polityka, którą zawsze żył, już go nie interesuje, że on jest już gdzie indziej. Myśli już tylko o historii — o wpisaniu swojego brata, a więc również siebie, w historię Polski, stąd znaczenie Wawelu i budowania wszędzie już teraz pomników — oraz o zemście. To, co mówi, jest kompletnie nieracjonalne. Odmawia nazywania prezydenta prezydentem, żąda dymisji jego i premiera Tuska. W kraju demokratycznym oznacza to jedno z dwojga: albo porzucił w istocie politykę, albo jest to tego typu zacietrzewienie, które mu nie pozwala na respektowanie elementarnych norm państwa demokratycznego. Bo nawet przy wielu nieprzyzwoitych wręcz konfliktach między poprzednim prezydentem a premierem nie było jednak tak, że się nie spotykali i że nie podawali sobie ręki. Jak wiemy, nawet wino razem pili, omawiając wspólne sprawy. To właśnie miałem na myśli.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Konrad Sawicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?