Czytelnia

Katarzyna Jabłońska

Katarzyna Jabłońska, Nikifor i... inni, WIĘŹ 2004 nr 11.

„Za dużo hałasu” – tak w filmie Nikifor komentuje „Bitwę pod Grunwaldem”. Za dużo odrazy – tak można by skomentować „Wesele” Wojciecha Smarzowskiego. Jego film w oczywisty sposób odwołuje się do dzieła Wyspiańskiego, ma ambicje być tym, czym było tamto „Wesele” dla jemu wspóczesnych – czyli metaforą Polski. Liczne nagrody i komplementy dla filmu Smarzowskiego wydają się uzasadniać te ambicje. Obraz Polski, który w nim przedstawiono, ma rzeczywiście siłę rażenia, jest jednak nie tylko przerysowany – to zresztą świadomy zabieg twórczy – ale i nieprawdziwy. Trudno zgodzić się, aby wszystko, co najgorsze we współczesnej Polsce skupiało się w jednym tylko miejscu – na polskiej prowincji. Przedstawiona ona została tutaj jako synonim schamienia, pozerstwa i wyzucia z wszelkich wartości. Jej mieszkańcy dla pieniędzy gotowi są zaprzedać duszę samemu diabłu. Wszystko jest tu obrzydliwe i skarlałe, udaje coś, czym w istocie nie jest. Znaczącym symbolem tego świata jest szambo, wybijające w toalecie domu weselnego.

Film Smarzowskiego może poszczycić się bardzo dobrym aktorstwem – zwłaszcza rola Iwony Bielskiej i Mariana Dziędziela, wcielających się w rodziców panny młodej – oraz ciekawą koncepcją wizualną, jednak w swojej wymowie jest utworem ze zbyt mocno narzucaną tezą, na dodatek nieprawdziwą. „Weselu” Smarzowskiego brakuje wnikliwości i uczciwości dzieła, do którego się odwołuje.

Bohaterowie Wyspiańskiego, goście weselni, stanowią niemalże pełny przekrój ówczesnego społeczeństwa polskiego. Tymczasem Smarzowski koncentruje się właściwie na jednej tylko grupie społecznej i w niej lokuje wszelkie zło drążące współczesną Polskę. Swoich bohaterów kreuje w taki sposób, że można czuć wobec nich jedynie odrazę i pogardę lub w ostateczności pełną wyższości litość.

Tak jak trudno uwierzyć w świat, w którym panuje wyłączenie piękno i dobro, podobnie też trudno wierzyć w świat, który jest wyłącznie zły, brzydki i skarlały. Łatwo natomiast taki świat potępić i odciąć się od niego. Samych siebie nigdy nie utożsamimy z kloaką.

Film Smarzowskiego powtarza diagnozę Wyspiańskiego, tyle że w zasadniczo odmienny sposób. Oglądając go, możemy znaleźć dla siebie bezpieczne i wygodne alibi, możemy spokojnie powtórzyć za jego twórcami: to Polska właśnie, jednak ja sam do niej nie należę, a oni – bohaterowie filmu – są mi zupełnie obcy. Tymczasem Wyspiański portretował nie jakichś wyobrażonych „onych”, ale osoby dobrze sobie znane, nierzadko swoich przyjaciół. Jego dzieło – chwilami bardzo okrutne – odsłaniało prawdę, wedle której to „ja” i „ty” odpowiedzialni jesteśmy za tragiczny stan Polski. Tutaj nie chodziło o poprawianie sobie samopoczucia.

Film Smarzowskiego jest – być może – efektowny (realizatorsko bliski ideałowi), jednak jego przesłanie budzi radykalny sprzeciw. Rozumiem, że reżyser posługuje się hiperbolą, nie rozumiem jednak, dlaczego pokazując oderwany, wypreparowany z całości fragment, usiłuje dowieść, że opisuje całość.

On… i Ona

Tego błędu ustrzegli się twórcy „Pręg”. Debiutancki film Magdaleny Piekorz – pomimo tematu, jaki podejmuje – nie jest dziełem z tezą. Historia o przemocy, jakiej ojciec dopuszcza się wobec swego nieletniego syna, nie ześlizguje się w łatwe schematy i nie stanowi ataku na rodzinę w ogóle. Jest poruszającą opowieścią o bólu i gniewie, o nieumiejętności kochania, która bierze się z uczuciowego analfabetyzmu i do niego również prowadzi. Pokazuje, jak bardzo tego rodzaju doświadczenie potrafi okaleczyć człowieka oraz uruchomić zaklęty krąg zła, z którego niesłychanie trudno się wydostać.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 następna strona

Katarzyna Jabłońska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?