Czytelnia

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Nowe państwo, ?duch służby?, WIĘŹ 2000 nr 2.

Po upadku PRL nie była oczywiście możliwa całkowita wymiana aparatu państwowego. Nie nastąpiło jednak wyraźne zaznaczenie cezury pomiędzy niesuwerenną i totalitarną (cóż, że nieraz nieudolnie totalitarną) PRL a niepodległą i demokratyczną III RP. Chyba szczególnie zabrakło poważnego i jednoznacznego podkreślenia wagi odzyskania niepodległości - o demokracji była i jest mowa, jeszcze więcej o wolnym rynku. Nie chodzi tu tylko o sferę symboliczną: chodziło o wyraźne podkreślenie, że w 1989 roku naprawdę zaczęło się coś zasadniczo nowego i odmiennego, mimo że, a właściwie: tym bardziej dlatego, że pozory mówiły coś innego.

Ten brak podkreślenia, ciągłego podkreślania, że od 1989 roku budujemy nowe państwo polskie, oparte na zasadniczo odmiennych podstawach moralnych, był - jak sądzę - główną przyczyną tego, że w strukturach tego państwa wciąż więcej jest pereelowskiego „ducha władzy” niż tego „ducha służby”, który jedynie przystoi wolnej Polsce. Oczywiście, po raz kolejny dotykamy tu problemu stosunku do spuścizny PRL, w tym niezwykle skomplikowanego problemu odpowiedzialności za współtworzenie opresyjnego systemu. Nie jest to z pewnością temat na krótki artykuł, tym mniej na kilka uwag na marginesie. Wciąż jednak nie można powiedzieć, by z tym problemem, a właściwie - ogromnym splotem problemów, udało nam się uporać choćby intelektualnie.

Nie można więc uniknąć w tym miejscu choć kilku uwag na ten temat. Największą popularność w dyskursie publicznym zyskały stanowiska skrajne. Według jednego, „wszyscy byli umoczeni” w PRL, a różnica pomiędzy wysokim funkcjonariuszem PZPR a kimś, kto ze strachu poszedł na pochód pierwszomajowy, jest tylko różnicą stopnia: wszyscy mieściliśmy się w tym kontinuum. Inni z kolei twierdzili, że naród zachował generalnie czystość, z wyjątkiem garstki renegatów odpowiedzialnych za całe zło. Rzecz w tym, że obie te teorie zawierają część prawdy, natomiast traktowane osobno, jako wyłączny opis, są równie fałszywe. Owszem, komunizm nie pozostawił nikogo, czy może: prawie nikogo poza swoim demoralizującym wpływem. Aby żyć względnie normalnie, a niekiedy - aby przetrwać, konieczne były koncesje, i to koncesje moralne. Z drugiej strony istniała wyraźna, choć trudna do opisania i bardzo indywidualna granica między wyraźnym zaangażowaniem w budowę i podtrzymywanie systemu (nawet jeśli ktoś przy okazji czynił jakieś dobro, czy choćby unikał jeszcze większego zła) a działaniem dla dobra ogółu (nawet jeśli towarzyszyły temu nieraz daleko idące koncesje). Ostateczne rozstrzygnięcia zapadną na Sądzie Ostatecznym, co nie zwalnia nas z mozolnego poszukiwania tej granicy.

Powinno to znaleźć swój wyraz także w życiu publicznym. Tym powinna się stać dekomunizacja: czytelnym znakiem, że dobrowolna służba złu musi być nazwana po imieniu. Ze względu na moralną delikatność sytuacji powinna ona objąć przypadki skrajne - tam, gdzie nie mogło być mowy o „przypadkowym uwikłaniu”. Powinna też być ona dokonana w sposób ostentacyjnie wręcz nieinstrumentalny.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?