Czytelnia

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Jacek Borkowicz

Jacek Borkowicz, Potrzeba nowej „pracy nad pracą”, WIĘŹ 2004 nr 10.

Polska praca nie daje radości. Ludzie wracają z niej smutni i zmęczeni złym zmęczeniem. Dom często staje się dla nich miejscem odreagowania stresów, nabytych w miejscu pracy. A dom, który jest śmietniczką niezdrowych emocji, nie potrafi ich z tych smutków wyleczyć. Wychodząc rano za jego próg po krótkim i nerwowym śnie, idą do pracy bardziej jeszcze przygnębieni, niż byli wczoraj.

Polska praca nie daje godziwego zysku. Wszyscy wiedzą, że pieniędzy jest za mało (choć mało kto pyta, gdzie się podziały). Dlatego pracują za ladajaką pensję, byle tylko nie wylecieć na bruk. Ci, którzy zarabiają więcej — jeśli nie należą do grona kierującego zakładem — również zarabiają z reguły za mało w porównaniu z wysiłkiem, jaki wkładają w swoje zajęcie (ich pracodawcy, nawet uczciwi, muszą sobie przecież jakoś radzić z kryzysem!). I oni również godzą się na to, bo przecież jeśli tylu innych pracuje za psi grosz i nie narzeka, to głupotą byłoby narażanie posady dla abstrakcyjnych zasad, w które przecież i tak nie nikt wierzy. W ten sposób pleni się zwyczajny wyzysk, który dotyka zarówno mało zarabiających, jak i przedstawicieli polskiej klasy średniej.

Jest jeszcze całkiem niemała grupa ludzi, którzy po 1989 roku uwierzyli, że nareszcie mogą „wziąć sprawy w swoje ręce”. Rozkręcili własne interesy, urobili się po łokcie — a teraz, o ile jeszcze nie padli, brną w długi, bo kontrahenci im nie płacą, a banki odmawiają kredytu. W dodatku na głowie siedzi im urząd skarbowy. Ale muszą ciągnąć dalej ten kierat, bo jeśli nawet zdecydowaliby się wyrzucić na goły asfalt swoich pracowników, to nie poświęcą bytu własnych rodzin ani domów, w których mieszkają. Bo trzeba mieć świadomość, że duża część z nich poręczyła osobistym majątkiem za losy spółki. Pracują więc nadal i w ten sposób — można powiedzieć — wyzyskują sami siebie.

Gmach polskiej pracy przypomina dziś wnętrze olbrzymiego budzika, w którym mechanizm rozregulował się tak, że każde z kółek — niezależnie od tego, czy małe, czy duże — kręci się na własny rachunek i bez współpracy z innym. Wszystko się rusza i terkocze, tylko że nic z tego nie wynika dla całości. Czy taki budzik kiedykolwiek zadzwoni na alarm?

Tzw. dziki kapitalizm

Czy nie jest to wizja zbyt jednostronna? W końcu stosunki pracy w żadnym innym kraju świata nie przypominają zbytnio wskazań ewangelicznych, a cechą każdego zdrowego ustroju jest rywalizacja i wyścig. Polska zapewne nie odstaje od normy pod tym względem.

Otóż, gdy przyjrzeć się bliżej, okazuje się, że jednak odstaje. W krajach „starego Zachodu” — my należymy do nowego — również wyzyskuje się pracowników, ale ich „wyzyskiwacze”, czyli wielcy przedsiębiorcy, popychają do przodu pojazd gospodarki, ponieważ walcząc jedni z drugimi, tworzą swoistą przestrzeń ringu, na który może dostać się każdy, kto ma dostatecznie dużo determinacji oraz kapitału początkowego. Polskiego ringu dobrze się pilnuje, aby nie dostał się nań nikt niepowołany. Nie ma pieniędzy dla hołoty! Kto jest na zewnątrz, może najwyżej bić się o ochłapy.

Jeśli pod słowo „ring” podstawimy etymologicznie bliski termin „rynek”, przejdziemy z metafory w dosłowność. W Polsce faktycznie nie ma wolnego rynku. W tym numerze „Więzi” mówi o tym Roman Kluska, ale jego opinię podziela wielu innych, nie tylko wśród przedsiębiorców.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 następna strona

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Jacek Borkowicz

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?