Czytelnia

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Jacek Borkowicz

Jacek Borkowicz, Potrzeba nowej „pracy nad pracą”, WIĘŹ 2004 nr 10.

Jesteśmy jak wioślarze na galerach, nienawidzący się nawzajem i nawet nie myślący o tym, że razem mogą porwać się na nadzorcę.

To nie tylko efektowna metafora. Współczesna antropologia bardziej realistycznie i precyzyjnie niż konstytucja opisuje ustrój państwowy. Według Mary Douglas — autorki coraz powszechniej uznawanej przez naukę uniwersalnej typologii społecznej — wszelkie relacje wspólnotowe opisać można jako funkcję siły powiązań grup (group) i sieci (grid) wzajemnych zależności. Chodzi o to, że każdy z nas, będąc członkiem jakiegoś społeczeństwa, należy zarówno do jakiejś podgrupy społecznej, jak też podlega rozmaitym społecznym zobowiązaniom. Oba te czynniki występują z różną siłą i w rozmaitych układach.

Co wynika z tej teorii? Otóż okazuje się, że zdrowe, prawidłowo funkcjonujące społeczeństwa zawsze opierają się na pewnej równowadze tych dwóch czynników. Mówiąc prościej: stabilność społeczną zapewniają tylko albo podobnie silne, albo podobnie słabe powiązania grupowe i sieciowe. Pierwszy model (ascribed hierarchy) opisuje większość wspólnot tradycyjnych: ludzie podlegali tam ścisłemu przyporządkowaniu do swoich kast czy klanów, ale te same kasty czy klany zapewniały im ochronę, opiekę i poczucie tożsamości. Drugi z modeli (egalitarian individualism) dotyczy klasycznej, dojrzałej demokracji zachodniej: członkowie wspólnoty nie podlegają tam hierarchicznemu podporządkowaniu, ale realizują się społecznie w ramach przynależnych im i odczuwalnych w życiu codziennym swobód obywatelskich.

Polska, niestety, należy do zupełnie innego obszaru: jesteśmy „przypisani”, jak członkowie społeczności plemiennych, ale w odróżnieniu od nich pozostajemy „indywidualistami”. Każdego z nas wiąże ze wspólnotą szereg zależności: pracujemy, płacimy podatki, ubezpieczenia, zaciągamy kredyty, należymy do najrozmaitszych ugrupowań i zrzeszeń, ale wiemy, że w razie rzeczywistej potrzeby nie możemy liczyć na liczące się wsparcie ze strony żadnego z nich. Kiedy nadchodzi prawdziwa bieda, nie uratuje cię ani ZUS, ani twoja firma — pozostanie ci tylko najbliższa rodzina i ewentualnie przyjaciele (jeśli ich masz).

Antropolodzy ze szkoły Mary Douglas uważają, że taki model stanowi najgorsze z możliwych rozwiązań systemowych, określając wspólnotę żyjącą w jego ramach mianem „społeczeństwa fatalistycznego”. Społeczność taka nie rozwija się i stopniowo popada w marazm, co więcej, nie jest w stanie wyjść z kryzysu w ramach własnych struktur.

*

Jak zatem mamy wyrwać się z owego zaklętego kręgu fatalizmu? Antropologia, a także doświadczenia najnowszej historii podpowiadają nam, że im więcej ludzi, którzy wymykają się wszechogarniającej „sieci”, tym bliżej masy krytycznej, będącej katalizatorem zmian. Nie musimy zaprzestać płacenia podatków, wystarczy jeśli uda nam się czerpać poczucie sensu z wykonywania własnej pracy, jeśli będziemy potrafili przeciwstawić się niesprawiedliwym stosunkom w naszym najbliższym otoczeniu. Jeśli przestaniemy się lękać. Każdy człowiek wewnętrznie wolny we własnym miejscu pracy tworzy uszczerbek w strukturze fatalistycznego przypisania.

W 1980 roku, w samym środku peerelowskiego marazmu, narodziła się „Solidarność”, która stała się przecież wielkim głosem żywego społeczeństwa. Ten paradoks był możliwy, gdyż „Solidarność” wyrosła poza wszelkimi istniejącymi strukturami. Dziś, po upływie ćwierci wieku, nadeszła pora na powtórzenie tego fenomenu. Nowa „Solidarność” powinna stać się tym, czym teoretycznie miała być w początkach swego istnienia — niezależnym, samorządnym związkiem zawodowym. Nie musimy się już buntować przeciwko narzuconemu zagranicznemu sojusznikowi i jego krajowym wasalom. Tamci „oni” albo odeszli, albo wtopili się w tło nowej klasy przywódczej. Na politycznej palecie III RP widać ją coraz wyraźniej jako nowych „onych”. I ta klasa, wcześniej czy później, stanie się zbiorowym adresatem żądań nowego, masowego ruchu społecznego.

A na dziś potrzeba nam nowej „pracy nad pracą”. W czasie pierwszego zjazdu „Solidarności”, we wrześniu pamiętnego 1981 roku, mówił o tym w homilii podczas mszy w hali „Olivia” ksiądz Józef Tischner: Kluczem do niepodległości Polski jest praca nad pracą. Jest namysł nad sprawą kultury pracy. Kluczem do niepodległości jest dziś niepodległość polskiej pracy. Warto dzisiaj te słowa odczytać na nowo.

Jacek Borkowicz

poprzednia strona 1 2 3 4 5

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Jacek Borkowicz

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?