Czytelnia

Muzyka

Kalina Wojciechowska, Wirtuozi dźwięków i smaków, WIĘŹ 2008 nr 11-12.

Podobnie w tradycyjnej, historycznej kuchni — zarówno przepisy, jak i wykonanie dostosowują się współczesności. Nawet w cytatach z Le Cuisinier françois wydanej po raz kolejny w 1999 pojawiają się elementy „poprawiające” smak i ułatwiające wykonanie, np. listki żelatyny, cukier, jaki dziś stosuje się powszechnie, papier posmarowany masłem czy wreszcie sorbetiera. Wspaniała uczta na dworze księcia Condé przygotowana ofiarnie przez Françoisa Vatela spotkałaby się zapewne z miażdżącą krytyką współczesnego smakosza-krytyka kulinarnego. Zarzucono by z pewnością kucharzowi zbyt hojne używanie przypraw. Dzisiejsze wyobrażenie o doskonałej i wyrafinowanej kuchni francuskiej wiąże się raczej z jej zreformowanym pod koniec XVIII w. obliczem i stosowaniem przypraw wyłącznie w celu podkreślenia smaku, zapachu, czasem koloru.W nurcie HIP-isowskim takie konserwacyjno-poprawiające podejście obrazuje próba rozwiązania zasygnalizowanego problemu: „głosy chłopięce czy głosy kobiece”. Metamorfozę przechodzą nawet tradycjonalistyczne angielskie chóry wykonujące muzykę z czasów Tudorów, ponieważ współczesność zmusza do zastąpienia małych chłopców starszymi dziewczętami. Dzieje się po pierwsze dlatego, że dziś chłopcy wcześniej przechodzą mutację i trudno znaleźć śpiewającego sopranem piętnastolatka, a dziesięciolatek jest zbyt niedojrzały emocjonalnie, by wykonywać niektóre partie. A w jednym z siedemnastowiecznych traktatów dotyczących wykonawstwa można przeczytać, że to właśnie od głosów wysokich oczekuje się wyrażania uczuć: „Chociaż wszystkie rodzaje głosów nadają się do realizowania zasad śpiewu, to niewątpliwie przewagę mają głosy wysokie, zwłaszcza gdy chodzi o wyrażanie większości uczuć”5. Po drugie — dzisiejszy słuchacz ma dość idealne wyobrażenie o śpiewie takich chórów w XVI/XVII w. i to jego przyzwyczajenia determinują „poprawianie” pierwotnego brzmienia. Dzisiejszy chórmistrz może pozwolić sobie na selekcję wykonawców i wybór tych najlepszych, chórmistrz siedemnastowieczny nie miał takiej komfortowej sytuacji.

Podawaj

Współczesne przyzwyczajenia i uwarunkowania, tym razem związane ze stylem odbioru, dają o sobie znać wyraźnie w chwili, gdy potrawa opuszcza kuchnię, a muzycy wychodzą na scenę. Trudno sobie wyobrazić, aby ktoś, przed kim postawiono wykwintne francuskie danie, sięgał do półmiska ręką, brał kilka kawałków i rozdzielał je, również rękami, na własnym talerzu lub — jak to bywało wcześniej — na wielkiej, okrągłej kromce chleba. Jeszcze Anna Austriaczka chętniej posługiwała się przy stole palcami niż widelcem. Nie każdy z biesiadników posiadał też własny nóż, narzędzie to należało do „przechodnich” 6, nic więc dziwnego, że niecierpliwi i głodni woleli posłużyć się własnymi rękami. Dziś takie zachowanie szokowałoby i uchodziło za łamanie elementarnych zasad savoir-vivre’u. Pomni tego mistrzowie kuchni historycznej nie wymagają od jedzących tak dosłownego przeniesienia zwyczajów siedemnastowiecznych w wiek XXI.HIP-isi również muszą pogodzić się ze sposobem, w jaki współczesna publiczność wysłuchuje ich gry. Od początków XIX w. utarło się, że koncertów należy wysłuchiwać w ciszy, skupieniu, nie przerywać uduchowionym wykonawcom, a szepty lub głośniejsze komentarze są w ogóle nie do przyjęcia i zdradzają brak obycia. Tymczasem muzyka w XVII wieku rozbrzmiewała w całkiem innych okolicznościach. Wykonawcy nie uchodzili za wybrańców Muz, raczej za dobrych fachowców, rzemieślników uprawiających swoją techne. Nie brakowało też amatorów, zwłaszcza wśród arystokracji, która mogła poświęcić swój wolny czas doskonaleniu umiejętności. Niejednokrotnie amator stawał się bieglejszy w tej sztuce niż profesjonalista, który musiał łączyć zawód muzyka z innym zajęciem. Co tu ukrywać — instrumentalista był po prostu służącym, który czuwał nad dostarczeniem swojemu chlebodawcy przyjemności i rozrywki i nie traktował tej służby jak misji. Inne niż dziś były też relacje pomiędzy muzykami i publicznością. Najczęściej status społeczny muzyków był niższy niż słuchaczy, choć zdarzali się też występujący amatorzy wysoko urodzeni. Muzyka była jedynie dodatkiem do spotkania, do uczty, towarzyszyła też innym czynnościom, jak dziś szemrzące radio. Ani rozmowy nie przeszkadzały muzykom, ani muzycy nie przeszkadzali rozmawiającym czy to w prywatnej posiadłości, gdzie najczęściej grano, czy to w teatrze, również prywatnym, gdzie występowano dla szerszej publiczności, ale na zlecenie właściciela. Taka „prywata” w muzyce determinowała repertuar — odpowiadający gustom zleceniodawców, okolicznościowy i dlatego często jednorazowy, przynajmniej z założenia7. Publiczność reagowała żywo, nawet bardzo żywo, przerywając muzykom, prosząc o powtórzenie fragmentu, który zyskał uznanie, lub przeciwnie — nakazując zakończyć niesatysfakcjonujący występ. Obojętność cechująca dzisiejsze audytoria była nie do pomyślenia, a jeśli już miała miejsce — odbierano ją jako przejaw niechęci wobec muzyki i muzyków: „Dezaprobata może być wyrażana tylko przez milczenie, aprobata przez aplauz” — pisał w 1803 r. Goethe, ale już wtedy zalecano, aby aplauz wyrażać po koncercie. Takie dziewiętnastowieczne zachowania przejęła publiczność, a HIP-isi się do tego stosują, choć nie widać, żeby akurat ten anachroniczny, bierny odbiór sprawiał im przykrość. Nawet przenoszą filharmoniczne przyzwyczajenia na swoje koncerty: podobnie jak klasycy nie oczekują wybuchów emocji i sami zachowują daleko idącą powściągliwość wobec słuchaczy, preferując wpatrywanie się z kamienną twarzą w partyturę niż dialog z widownią. Ale może nie byłoby niczym złym pochwalić wykonawców — choćby brawami — w trakcie występu, tak jak wyraża się uznanie dla kucharza już po pierwszym kęsie rozpływającym się w ustach, a nie dopiero po zakończeniu całego posiłku? Pewnym ustępstwem wobec „niewyrobionej historycznie” publiczności jest też zgoda, aby niektóre HIP-isowskie występy odbywały się w wielkich salach koncertowych, choć zdecydowanie lepiej muzyka dawna brzmi w bardziej kameralnych wnętrzach. Wnętrze, jak pisał już w XVI w. Gioseffo Zarlino, bardzo mocno wpływa na styl i jakość wykonania: „W muzyce kościelnej i w oficjalnej kapeli śpiewa się w jednym stylu, w innym stylu na prywatnych komnatach. W kapelach trzeba śpiewać pełnym głosem, podczas gdy w muzyce kameralnej stosuje się więcej łagodności i słodyczy, a mniej siły głosu”8. Warto o tym pamiętać, zanim się zaproponuje występ HIP-isom na stadionie czy w wielkiej hali albo wręczy się muzykowi skrzypce elektryczne i poprosi o wykonanie Bacha.

poprzednia strona 1 2 3 4 następna strona

Muzyka

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?