Czytelnia

Katarzyna Jabłońska

Zatańczyć (na)prawdę

Z Ewą Wycichowską – tancerką, choreografem, dyrektorem Poznańskiego Teatru Tańca – rozmawia Katarzyna Jabłońska

Lubi Pani patrzeć na swoich tancerzy?

– Bardzo. To niezwykłe widzieć, jak osobowość człowieka, jego serce, dusza w widoczny sposób konkretyzuje się, przedziera się przez jego ciało. Mam poczucie, że taniec zmienia moich tancerzy na lepsze. Cieszę się, że mam w tym pewien udział.

Rozumiem, że to, co Pani zapisuje w swoich „nutach choreograficznych”, tancerze wygrywają potem swoimi ciałami. Czy jednak zdarzają się zaskoczenia – sytuacje, w których wnoszą oni do spektaklu coś bardzo swojego, zaledwie przez Panią przeczutego albo wręcz zupełnie nieoczekiwanego?

– Oczywiście, zaskoczenia są zresztą niejako wpisane w moje spektakle. W kilku miejscach spektaklu jest możliwość interpretacji własnej „tu i teraz”, czyli w momencie, kiedy konkretne przedstawienie się dzieje. Wówczas obecność tancerzy wobec widza jest pewnym rodzajem wyznania, które niemożliwe jest na próbie – ujawnia się dopiero na scenie. To wyznanie również i mnie pozwala bardziej ich poznać.

Jednym z bardziej niezwykłych momentów podczas oglądania „…a ja tańczę” (tak się złożyło, że było to w dniu Pani jubileuszu 35 lat pracy na scenie) była dla mnie chwila, kiedy patrzyłam na Panią stojącą w loży i patrzącą na swoich tancerzy. Pięknie było obserwować Pani skupienie, które w pewnym momencie zamieniło się radość. Było to równie piękne, jak to, co działo się na scenie.

– Dziękuję. Mam wrażenie, że właśnie w takich momentach ujawnia się więź między tym, kto prowadzi taką grupę – sama określam ją jako pewien rodzaj klasztoru – jaką jest Polski Teatr Tańca – Balet Poznański, a jej członkami. Jeżeli to było widać – to znaczy, że ta więź jest autentyczna.

Swój ostatni spektakl zatytułowała Pani „ …a ja tańczę”. Czy patrząc na swoich tańczących tancerzy – Pani również tańczy?

– Jest chyba tak, jak w tekście o neuronach, który mówię w trakcie tego spektaklu: „Całkiem niedawno dwaj uczeni odkryli, że w strukturze naszego ciała zawarte są wielkie ilości nerwów, zwanych neuronami lustrzanymi. Gdy ktoś wykonuje jakąś czynność w obecności kogoś innego, to mięśnie tego drugiego, w tym samym czasie wykonują tę samą czynność, czyli: co ty robisz i ja robię, co ty czujesz i ja czuję. Prawidłowość tę wykryto wyłącznie u istot ludzkich.” Tak, tańczę z nimi cały czas!

Wspominając początki swojej drogi artystycznej, mówiła Pani: „Tańcząc, starałam się sama wydobywać z siebie nie zwiewność tancerki, ale siłę tancerza”. Dlaczego?

– W balecie klasycznym, a zwłaszcza romantycznym, tancerka jest traktowana jako zwiewna, nieziemska wręcz istota, która w ogóle się nie męczy, nie poci, nieustannie się uśmiecha. To oczywiście nie jest prawdą – ona wkłada rodzaj maski. Natomiast tancerz, który dźwiga tę zwiewną istotę, ma prawo pokazywać siłę, energię, której potrzebuje. Taki był stereotyp, który próbowałam od początku przełamywać, na przykład poprzez potraktowanie swojej roli czasami nawet pozapłciowo, uwzględniając pełną prawdę o tym zawodzie – o nieodłącznych od tańca wysiłku i emocjach. Udawanie zawsze było mi obce.

1 2 3 4 5 następna strona

Katarzyna Jabłońska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?