Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog ks. Andrzeja Draguły

Mój komentarz do wszystkiego

blog ks. Andrzeja Draguły
27 czerwca 2013
Ks. Andrzej Draguła

Głos w sprawie tańczących feretronów




Przyznaję, w pierwszej chwili mnie zamurowało. Rozumiem tych, których widok tańczących feretronów wprawił w osłupienie. Trudno żeby było inaczej. Trudno przecież opanować zdumienie na widok rosłych mężczyzn i niekoniecznie wybujałych panien czy nawet ministrantów w komeżkach wywijających feretronami, czyli obrazami przeznaczonymi do noszenia. To zaskakuje. Obraz, który dotychczas nosiło się w dostojnej i powolnej procesji, nagle się obraca, kołuje, pochyla, wykonuje coś na kształt aerobiku. Filmy ukazujące ten taniec feretronów zrobiły w ostatnich kilku dniach zawrotną karierę w Internecie, wywołując niejedną burzliwą dyskusję. Niestety, nie obeszło się od ocen wyrażonych w słowach dość brutalnych: zwyrodnienie, kretynizm, pogaństwo. Oceny trochę zelżały, gdy pojawiły się informacje wyjaśniające znaczenie tego zwyczaju. Wielu jednak nie wykazało zrozumienia dla kaszubskiej tradycji i pobożności ludowej.

Zwyczaj tańca z feretronami dość szeroko opisał Tadeusz T. Głuszko w swoim tekście pt. „Kalwaria inna niż wszystkie” („Gadki z Chatki”, nr 82, VIII 2009), w którym czytamy m.in.: „Od niepamiętnych czasów żywy jest na Kaszubach zwyczaj pokłonów sprzętów pielgrzymkowych – krzyża, towarzyszących mu dwu małych chorągwi i feretronu. Sprzęty gdańskiej kompanii kłaniają się kościołowi macierzystemu, kiedy następuje chwila wymarszu do Wejherowa […]; po drodze kłaniają się krzyżom przydrożnym, kaplicom i kościołom; w Wejherowie zaś kłaniają się sprzętom wejherowskiej procesji, która wychodzi im na powitanie oraz sprzętom innych kompanii, których namnożyło się ostatnio bez liku. […] Obrazy niosą tak zwani obraźnicy – jeden przy każdym ramieniu feretronu. Przednią parę stanowią mężczyźni bardziej doświadczeni. To oni nadają tempo marszu kolegom z tyłu, a podczas głębokiego pokłonu przejmują prawie cały ciężar obrazu. W innych kompaniach, gdzie feretrony są lżejsze, niosą je kobiety, zazwyczaj są to bardzo młode dziewczęta. Obraźnicy (albo obraźniczki) kłaniają się wykonując feretronem znak krzyża, zataczając koło bądź podrzucając nim. Najczęściej łączy się znak krzyża z kołowaniem. Pielgrzymi z Linii nie potrafią wyjaśnić, co oznacza podrzucanie feretronu. Uważa się, że zataczanie koła wychwala doskonałość nieskończonego Boga. Natomiast znak krzyża łączy się z gestem błogosławieństwa”.

Dokładna geneza i znaczenie tych zwyczajów nie są mi znane. Być może nawet nie zostały dotychczas dobrze opisane. Jeśli tak, to byłoby to dobry przedmiot badań z pogranicza etnografii i dziejów pobożności ludowej. Nic więcej prócz cytowanego wyżej artykułu Internet nie przynosi. Jakaś racja u początku tego zwyczaju przecież jednak stoi, jakieś przekonanie płynące z wiary, które kazało w ruch wprawić „sprzęty pielgrzymkowe”. Widać wyraźnie, że taniec wykonywany z feretronami wpisuje się w akt powitania i pozdrowienia. Witają się nie tylko pielgrzymi, ale także ich znaki, które ich symbolizują i wyrażają. Jeśli dobrze rozumiem ten zwyczaj, chodzi tutaj nie tyle o samą treść wizerunku na noszonym obrazie (Maryja, Jan Paweł II), co raczej jego odniesienie do grupy pielgrzymkowej, podobnie jak to jest w przypadku kłaniających się chorągwi czy krzyża. Jest to pozdrowienie grup, które dokonuje się za pomocą symbolizujących je znaków.

Warto wspomnieć, że znak (signum) jako symbol grupy czy oddziału odgrywał bardzo ważną rolę w legionach rzymskich. Niesiony był przed oddziałem wojska, ułatwiał identyfikację, wyznaczał miejsce w walce. Utrata znaku oznaczała hańbę dla żołnierza. Tak było też w średniowieczu i w wiekach późniejszych, gdy chorągwi używano jeszcze w bezpośredniej walce podczas bitwy. Z tamtych czasów pozostał nam dzisiaj w polszczyźnie chorąży – bądź to jako stopień wojskowy bądź to jako ten, kto niesie np. sztandar szkolny.

Trzeba pamiętać, że zaraz po objęciu rządów w 26 r. Poncjusz Piłat wprowadził znaki legionowe do Jerozolimy i to w okresie wyjątkowej rytualnej czystości, a więc około święta Jom Kippur, co spotkało się z żywym protestem Żydów. W powieści E. Dored pt. „Piłat i Nazarejczyk” Piłat mówi do członków Sanhedrynu: „Nie wystawiłem wizerunków bóstw […] ani żadnych portretów, które mogły kogokolwiek urazić. To są przepisowe proporce legionu, własne godło imperatora” (s. 44). Dla Piłata był to akt symbolicznego zajęcia Jerozolimy. Oczywiście, dodatkowym elementem powodującym sprzeciw Żydów był fakt, że znaki miały wizerunki orłów, co sprzeciwiało się nakazowi tworzenia wizerunków istot żywych. Przy okazji trzeba wspomnieć także o tym, że słowa „znaki” czy „znamiona” odnoszą się także do Chrystusa. Przypomnijmy sobie choćby hymn Wenancjusza Fortunata Vexilla regis prodeunt – „Krzyża wznoszą się znamiona”. Łacińskie słowo „vexilium” oznaczało chorągiew w kształcie płata tkaniny zawieszonej na poprzeczce przymocowanej do lancy bądź kija. Do dzisiaj taki kształt chorągwi jest bardzo popularny w naszych kościołach. To są właśnie współczesne „znaki Króla”.

Znak nie jest więc czymś odrębnym od grupy, która go niesie. On tę grupę utożsamia, identyfikuje, wyraża. Ten znak bierze udział w tym, co można nazwać rytuałem pozdrowienia czy szacunku. Wiemy przecież, że chorągwie pochyla się w kościele na podniesienie czy też – na przykład na zakończenie procesji – podczas błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. W tym sensie znak modli się wraz z tymi, kogo reprezentuje. Jak się wydaje, jest w tym także głębokie przekonanie, że w czynność symboliczną włączona jest także materia, a nie tylko ludzie. W pewnym sensie „cały świat” się modli, w tym także to, co materialne. Nie bez przyczyny ludzie zabierają gałązki brzozowe z ołtarzy Bożego Ciała (często kropione wodą święconą), a poświęcone palmy, zioła czy wianki umieszczało się niegdyś (a ja wciąż tak robię) za ramą świętego obrazu. To jest bardzo głęboka intuicja istnienia świata niepodzielonego na sacrum i profanum, której to intuicji nam ludziom abstrakcji i racjonalnych kategorii brakuje.

Ta świadomość wciąż jednak bliska jest temu, co nazywamy pobożnością ludową. Tak, to prawda, istnieje bardzo duże niebezpieczeństwo, że pobożność ta nabierze cech magicznych czy zabobonnych. Ale dla uczciwości powiedzmy, że pobożność intelektualna równie dobrze może podryfować w kierunku ideologii. Nie, nie jestem przekonany, że pobożność ludowa uratuje Kościół – jak twierdzą niektórzy. Jestem jednak przekonany, że pobożność ludowa – często niezrozumiała i pogardzana – jest bardzo ważnym nośnikiem teologicznych intuicji, których my intelektualiści nie mamy. Na jednej z porannych Mszy w Domu św. Marty papież Franciszek powiedział: „Jeśli chcesz wiedzieć, kim jest Maryja, idź do teologa, a on ci wszystko wyjaśni. Jeśli jednak chcesz wiedzieć, jak kochać Maryję, idź do Ludu Bożego, on cię nauczy tego o wiele lepiej […]. Wiara Ludu Bożego jest wiarą prostą, być może bez wielkiej teologii, ale z teologią nieomylną w środku, bo za nią stoi Duch”. A wywiadzie – rzece pt. „Jezuita” ówczesny kard. J. Bergoglio mówił: „W miarę więc jak kościelni działacze odkrywają pobożność ludową, ideologia traci moc, bo zbliżają się oni do ludzi i ich problemów, interpretując je prawdziwie, tak jak czuje sam lud” (s. 94). Pobożność ludowa to bardzo dobry filtr dla naszych intelektualnych konceptów – dodam od siebie.

Feretroniści z Kaszub wywołali osłupienie. To oczywiste. To, co zobaczyliśmy na filmie, dla wielu z nas było zupełnie obce i niezrozumiałe. Niezrozumienie nie upoważnia nas jednak do pogardy. Za tym tańcem kryje się bowiem pobożność ludzi. Być może niepogłębiona, ale na pewno szczera i zaangażowana.

PS

W kwestii udziału materii w pobożności dodam jeszcze, że w roku 1957 kard. Wyszyński dokonał pewnego szczególnego aktu. Kopia Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej została poświęcona przez papieża Piusa XII 13 maja 1957 r., ale dodatkowym aktem „uświęcenia” kopii było „zbliżenie między kopią a obrazem”, którego dokonał kard. Wyszyński 26 sierpnia 1957 w prezbiterium bazyliki jasnogórskiej. Sam Prymas tak to opisuje w jednym ze swoich kazań: „Cudowny Obraz wyjęty z ołtarza przydźwignęliśmy przed chwilą z Kaplicy w podwoje Bazyliki Jasnogórskiej. Tu czekał już Obraz Nawiedzenia, który widzimy przed sobą. Dokonaliśmy zbliżenia Obrazów, jakby jakiegoś świętego pocałunku na znak, że Obraz Nawiedzenia będzie szedł przez polską ziemię obdarzony mocami Cudownego Obrazu, że to sama Królowa Jasnogórska, wyzbywszy się koron i brylantów, idzie ze swojego Tronu nawiedzać wierny Lud”.

W innym kazaniu dopowiedział: „Niechaj się głowią teologowie nad tym, jak to jest…”.


Polecamy książki ks. Andrzeja Draguły:



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

2015-06-26 00:32:47 - g

Wspaniała tradycja, widzieć to na żywo to coś cudownego. Komentarze typu że tam brak pobożności to płytkie, obrzęd jest taki sam jak wieki temu i ludzie są tacy sami, tylko współcześni mitologizują przeszłość.


2013-11-24 11:27:02 - hahaha

czy ten taniec z feretronami to wirus rodem ze średniowiecza? proponuję jako kolejny odcinek do seriału: świat według kiepskich


2013-07-02 13:34:10 - Marta

Mam wątpliwosci co do autentyzmu tych filmików.Sądzę że zostały tak nakręcone jak filmy o Smoleńsku, tendencyjnie i w krzywym zwierciadle.Nie wierzę żeby świętymi obrazami tak szarpano i w dziki sposób wywijano.A jednak uwierzono ,a w dodatku Kościół posądza się o przyzwolenie.
Coż by to było,gdyby Kościół zabronil podobnych praktyk, znów byłaby nagonka że ogranicza się ludowe tradycje.
I tak Kościół wciaż pod obstrzałem niechętnych.


2013-06-29 19:39:28 - Karolina

Spektakl, występ artystyczny... Większość elementów tzw. ludowej pobożności ma taki rys. Mam wrażenie, że również wiele elementów liturgii go posiada. Co w tym złego...? Może taka forma silniej przemawia do ludzi, wzbudzając określone emocje? Można się z tym zgadzać lub nie, jednak deprecjonowanie tego typu form pobożności wydaje się naiwną próba zaprzeczania temu, że każdy człowiek / każda grupa społeczna ma swój sposób postrzegania rzeczywistości i może warto pozwolić, aby przynajmniej próbować rozmawiać z Bogiem własnym językiem.


2013-06-29 10:23:18 - NN

w Meksyku nie takie rzeczy robią...


2013-06-28 15:37:09 - Piotr Ciompa

Intuicja podpowiada mi, że początki takich tradycji mogą się też brać z tego, że świeccy traktując parafię jak każdą inną organizację społeczną i realizując zwykłe pragnienia chcą się poczuć kimś ważnym, gospodarzem, podmiotem. Niestety, Kościół wielu takich okazji nie daje i nie dawał. A w tej ceremonii na 5 minut ci najmniej ważni stają w centrum uwagi wspólnoty. Jeśli nie ma lepszych sposobów identyfikowania się niektórych z parafią, to nie można takich, nawet bardzo prostych więzi niszczyć, chociaż jest to oczywiście jakiś kompromis.
Sam tekst nie budzi we mnie odruchu sprzeciwu, za horyzontem problem jednak się czai. Inaczej należy oceniać zakorzenioną tradycję, a inaczej, nowo wprowadzane nowości z poza Kościoła lub cofających Kościół wstecz do religijności naturalnej. To się dzieje. U mnie w parafii wraz z nowym proboszczem po raz pierwszy w tym roku pojawiła się niesiona na drążkach minilektyka z figurą "pozłacanego" Chrystusa w tiarze. Może kiedyś zatańczy. Owszem, Boga "imperialnego" można gdzie nie gdzie odnaleźć w Starym Testamencie, ale z Ewangelii Go takim nie znamy. Dlatego uważam, że taki znak źle przekazuje wiernym wiarę Kościoła. A za 100 lat ktoś nieznający początków tej "tradycji" będzie mógł jej bronić dokładnie takimi samymi argumentami jak w tekście. Trzeba więc rozmawiać o granicach takich elementów pobożności i je wytyczać.


2013-06-28 12:03:16 - Artur Pocielej

Pięknie i głębokie tłumaczenie.

Niestety ja na tym filmiku nie widze pobożności i znaków. Widze niestety rywalizujące grupy sportowców i kibiców. Symbol i znaczenie sie zatarło. Zostały popisy sparwności i etnograficzna ciekawostka.
Jak chińskie tańce smoków.


Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (167)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?