Czytelnia

Piotr Wojciechowski

Piotr Wojciechowski, Głosy nad nami, WIĘŹ 2000 nr 5.

Oczywiście te obydwa media dziejące się w czasie rzeczywistym działają pod ogromną presją firm handlujących nagraniami i pod presją polityki, ale skutki tej presji inaczej odbierane są przez widza. Prezenter telewizyjny jest zawsze kimś bardziej „z góry”, z „wielkiego świata”, lektor czy komentator radiowy jest bardziej na poziomie odbiorcy, bardziej „swój człowiek”. Wideoklipy z całą swoją agresywną magią należą do subkultur TV, słuchowiska są formami radiowymi. Reakcje radiowe na wydarzenia polityczne są równie szybkie jak telewizyjne. Radio szczegółowością i refleksyjnością komentarza musi konkurować z wyrazistością obrazu TV.

Nie da się tych rozważań zamknąć jednoznaczną konkluzją. Można najwyżej stwierdzić, że formują się dwa oddalające się od siebie segmenty społeczności i że są one poddane różniącym się między sobą oddziaływaniom.

Te rozstania, te rozdroża są trudno wyczuwalne dla wielkiej grupy ludzi, która w sposób umiarkowany korzysta z tych dwu mediów: trochę słucha radia, trochę ogląda TV, a do tego jeszcze czyta gazety, chodzi do kina i uczestniczy w życiu społecznym i towarzyskim. Również ci, higienicznie dawkujący sobie media, mogą w pewnym sensie poczuć, o czym tu mowa, jeśli zadadzą sobie trud niezbyt głębokiej introspekcji. Czy nie jest tak, że są trochę innymi ludźmi, gdy słuchają radia? Czy nie jest tak, że inaczej oceniają czas spędzony przy radioodbiorniku niż ten przed telewizorem? Czy wreszcie ich oczekiwania wobec tych dwu nośników nie są wyraźnie różne?

Jeszcze o różnicach

Najbardziej interesującą przygodą z radiem, jaka mi się przydarzyła, było przygotowanie nagrań aktorskich głosów do napisanego i reżyserowanego przeze mnie widowiska typu „światło i dźwięk” pod tytułem „Powrót do Wilanowa”. O studyjne reżyserowanie dialogów i monologów z dworu Sobieskiego poprosiłem pana Juliusza Owidzkiego. Po prostu upomnieli się o niego aktorzy, lubili go i cenili. Parę dni wspólnej pracy, obserwacja pana Juliusza w jego kontaktach z wykonawcami, technikami, asystentem, uświadomiły mi, że ten skromny człowiek i wielki artysta reprezentuje w najlepszym wydaniu radiową kindersztubę”, spotykaną już przeze mnie wcześniej u niejednej damy mikrofonu czy dżentelmena studia. Ich styl, kultura osobista, pełna blasku polszczyzna, poczucie własnej wartości okazywane w sposób przyjazny dla godności innych. To wszystko rzucało się w oczy szczególnie temu, kto miał trochę doświadczeń z ludźmi telewizji. Potem niejeden raz mogłem stwierdzić, że aktorzy, którzy sporo pracują dla radia, stają się milszymi współpracownikami. Są bardziej punktualni, uważni, uprzejmi. Po prostu — duch radia wychowuje.

Tajemnicą tej formacji jest to, że radio powstało na początku dwudziestolecia międzywojennego, rosło jako środowisko ludzkie wokół grupki inteligentów-entuzjastów o wyniesionej z domu wysokiej kulturze osobistej i dobrych manierach. Po wojnie, za nowej władzy, nie zaczynano od zera. Skrzyknęli się ocaleni. Z politrukami nad głową, z wtyczkami między sobą, z wdzierającymi się karierowiczami z legitymacją, próbowano jednak — i często bardzo skutecznie - być sobą. Wciągano do pracy ludzi, którzy stylem życia i formacją duchową pasowali do przedwojennych tradycji. To zjawisko znane socjologom — inercyjne trwanie pewnych wartości i nawyków w grupie, której skład ulega nie za szybkim zmianom.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 następna strona

Piotr Wojciechowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?