Czytelnia

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki

Kto to napisze?

Czytając diagnozę pracy muzycznej pióra Grzegorza Filipa przechodziłem co chwila od głębokiej zgody do poczucia, że autor jednak przesadza. Moje uwagi zilustruję przykładami dotyczącymi jazzu — w muzyce poważnej zdecydowanie nie dostaje mi kompetencji. Mimo to — jak sądzę — cała rzecz dotyczy nie tylko kilku czasopism.

Zgadzam się, że w czasopismach muzycznych, w tym przypadku jazzowych, opis zdecydowanie przeważa nad refleksją. Gros materiałów to relacje z koncertów, recenzje płytowe, krótkie materiały czysto informacyjne, a spośród gatunków bardziej przekrojowych” przeważają rozmowy z artystami. Zgadzam się, że brakuje esejów, analiz, a felietonów zupełnie się nie uświadczy. To wszystko niewątpliwa szkoda.

Mimo to daleki byłbym od lekceważenia wymienionych gatunków i w ogóle — informacyjnej strony okołojazzowego piśmiennictwa. Piszę to jako prosty jazzfan, konsument muzyki — z płyt, radia i na żywo. Recenzje i informacje są mi potrzebne i czytam je — o ile oczywiście są kompetentne — z dużym zainteresowaniem. Ciekawią mnie zarówno recenzje z koncertów, na których nie byłem — by dowiedzieć się, co się wydarzyło, jak i z tych, które słyszałem osobiście — by przeczytać, co usłyszeli krytycy, a więc — fachowcy. Interesuje to mnie nie dlatego, bym miał zamiar podporządkować się ich opiniom. Czasem ze zdumieniem konstatuję, że krytyk musiał chyba być na zupełnie innym koncercie niż ja, czasem jednak recenzent usłyszał coś, czego ja — profan — nie dostrzegłem, albo też umiał nazwać to, dla czego ja nie umiałem znaleźć słów. Podobnie rzecz się ma z recenzjami płyt, które pozwalają mi nieraz zwrócić uwagę na nagrania, obok których przeszedłbym obojętnie, z niewątpliwą dla mnie stratą.

Internetowi erudyci

Problem moim zdaniem polega nie tyle na ilości miejsca poświęconego recenzjom i innym materiałom informacyjnym, ile na jakości części z takich tekstów. Znakomity jazzman Wojciech Karolak odpowiadając na ankietę „Więzi” dotyczącą krytyki zauważył, że w popkulturze krytyka artystyczna w ogóle nie istnieje i pod tą nazwą funkcjonuje promocja. Jazz, jak wiadomo, jest zjawiskiem z pogranicza kultury wysokiej i popularnej — i to odbija się także na jazzowej krytyce. Niektóre recenzje z płyt i koncertów sprowadzają się do informacji — np. kto grał i na czym, kilku słów czysto subiektywnej oceny (podobało mi się — nie podobało) i ewentualnie litanii nazwisk muzyków, z którymi grali bohaterowie opisywanego wydarzenia. Dobrze, jeśli ta litania nie zawiera błędów i jest napisana ze zrozumieniem, co wcale nie jest takie oczywiste, kiedy np. czytamy, że ktoś grał z muzykami tej miary, co... — i tu padają kompletnie nieznane nazwiska, najwyraźniej przepisane bezmyślnie z internetu, opisu na okładce płyty albo materiałów promocyjnych. W „Jazz Forum” na szczęście recenzji na takim poziomie nie jest zbyt wiele, ale niestety się zdarzają. Dla mnie jako odbiorcy są całkowicie bezużyteczne.

Ubolewanie Grzegorza Filipa nad brakiem innych, bardziej wyrafinowanych form krytycznej wypowiedzi wydaje mi się trafne, choć przesadne. W „Jazz Forum” można znaleźć przekrojowe artykuły, analizy muzyki konkretnych twórców, przedstawiane są nowe zjawiska, scena jazzowa w różnych krajach. Pamiętam obszerną prezentację sławnego niedawno sporu o muzykę i działalność Wyntona Marsalisa — trębacza, leadera, kompozytora, który mianował się strażnikiem jazzowej tradycji i uzyskał dla swej wizji autoryzację (i niemałe pieniądze) Lincoln Center, nowojorskiego ośrodka popularyzatorsko-edukacyjnego. Jedni uznali nowoorleańskiego muzyka za geniusza, inni za grabarza jazzu, a cały spór, jego założenia i konsekwencje rzetelnie w „Jazz Forum” zrelacjonowano.

Zgadzam się, że takich głębszych materiałów, świadczących nie tylko o powierzchownej, „internetowej” erudycji, ale o głębokiej znajomości rzeczy — jest zdecydowanie zbyt mało. Moim zdaniem głównym problemem nie jest tu lenistwo redaktorów, ale — brak autorów. W naszej krytyce jazzowej dosłownie na palcach policzyć można ludzi, którzy są w stanie takie pogłębione teksty przysposobić. Kilku takich autorów przedwcześnie odeszło z tego świata (Kazimierz Czyż, Roman Kowal, Henryk Choliński, który za życia też stanowczo zbyt rzadko dzielił się z czytelnikami swą nieprawdopodobną erudycją), inni piszą bardzo mało. W niektórych przypadkach (nomina sunt odiosa) może to i lepiej, że ostatnio piszą niewiele, bo ich dzisiejsza forma dramatycznie odbiega od tego, co pamiętamy sprzed lat. Następców dramatycznie nie widać.

Nie wiem, z czego to wynika. Nie wiem, dlaczego brak jest ludzi, którzy po pierwsze — mieliby głęboką wiedzę muzykologiczną, po drugie — umieli ją wykorzystać nie do przytłoczenia czytelnika, ale do pokazania mu tego, czego sam nie zauważy, po trzecie — mieliby własne gusty i poglądy, wyraziste, ale nie sekciarskie, a także odwagę ich głoszenia, po czwarte wreszcie — umieliby to wszystko napisać. Obawiam się, że nawet gdyby wymuszać na redaktorach zamawianie pogłębionych tekstów — nie bardzo mieliby u kogo.

Do tego dochodzą względy związane z tzw. środowiskiem. Ludzie zajmujący się jazzem — muzycy, organizatorzy, krytycy — stanowią stosunkowo niewielką grupę, znającą się od lat jak łyse konie i spotykającą co chwila. Jak napisać, że jakiś muzyk od kilku dziesięcioleci lat (a może w ogóle...) nie nagrał nadającej się do słuchania płyty, skoro to taki sympatyczny kompan? Podziały w tym środowisku — niekiedy bardzo silne i bywa, że dla kogoś z zewnątrz sprawiające wrażenie kompletnie absurdalnych — nic nie pomagają, a wręcz przeciwnie. „Wojna” Mariusza Adamiaka — organizatora koncertów, który w pewnym momencie przejął sławny warszawski klub „Akwarium”, a w czasach świetności stworzył „jazzowe miniimperium”: klub, agencję koncertową, pismo, radio — z polskim jazzowym establishmentem do dziś nie została rzeczowo opisana. A jaka to gratka dla rasowego reportera: rzutki organizator kontra większość jednego z najważniejszych środowisk jazzowych w Europie! Ale jak mogłoby to chłodno opisać „Jazz Forum” — pismo ściśle związane z tymże establishmentem? A tym bardziej — media bezpośrednio związane z drugą stroną sporu?

Trzeba przyznać, że „Jazz Forum” stara się rzetelnie opisywać spory, także te, które wynikają z kolejnych — artystycznych lub bardziej opartych na autoreklamie — buntów jazzowych młodych przeciw establishmentowi. Stąd czytaliśmy i o grupie muzyków, która nazwała się „Young Power”, i o awangardowo-prześmiewczym (przynajmniej w warstwie werbalnej), gdańsko-bydgoskim „yassie”. Niedarmo to właśnie „Jazz Forum” słusznie uchodzi za jedyne poważne pismo jazzowe w Polsce. Ale ono także uwarunkowań środowiskowych często przekroczyć nie potrafi.

Czekanie na geniusza

Jaką wizję współczesnego jazzu chce przekazać „Jazz Forum”? Jaki pomysł na popularyzację nowych zjawisk w muzyce ma to pismo? — pyta Grzegorz Filip i odpowiada, że nie wie. Otóż ja się cieszę, że „Jazz Forum” — jedyne profesjonalne pismo jazzowe w Polsce — nie chce przekazać żadnej konkretnej wizji współczesnego jazzu. A właściwie — owszem, przekazuje: wizję jazzu jako muzyki wielonurtowej. Bardzo się cieszę, że to pismo nie próbuje przekazać żadnej jedynie słusznej wizji — na to miejsce jest na internetowych witrynach, których można stworzyć dowolnie dużo i gdzie jest miejsce dla tych, którzy uważają, że przyszłością jazzu jest muzyk X albo kierunek Y, a reszta nie jest nic warta.

Oczywiście, przyszłość każdej dziedziny sztuki tworzą nowe zjawiska i nie inaczej jest z jazzem. Kłopot w tym, że ta nowa, bo zaledwie stuletnia muzyka, od prawie czterdziestu lat czeka na nowy przełom i doczekać się nie może. Dzisiejszy główny nurt ukształtował się w latach sześćdziesiątych i od tego czasu nie pojawił się żaden zespół, który miałby dla historii tej muzyki takie znaczenie jak ówczesne Kwartet Johna Coltranea i Kwintet Milesa Davisa. To nie znaczy, by w jazzie nic się nie działo: pojawiło się multum nowych zjawisk, stylów, ważnych postaci. Ogromnie poszerzyły się i wzbogaciły zwłaszcza rozmaite obrzeża jazzu, ale niewiele z tego przeniknęło do głównego nurtu. Opisu takiego właśnie jazzu oczekuję od poważnego pisma — jazzu trwającego we wciąż bezskutecznym oczekiwaniu na nowego Armstronga, Ellingtona, Parkera, Davisa, Coltranea, czyli ewidentnego, bezdyskusyjnego geniusza, a jednak jazzu wciąż, choć nie tak widowiskowo się rozwijającego, bogatego, wielonurtowego. Taki opis generalnie otrzymuję — choć często powierzchowny, reporterski, bywa, że niezbyt kompetentny.

Podzielam tęsknotę Grzegorza Filipa za wielkimi, mądrymi krytykami. Redaktorom życzę — i tu także zgoda — większego zapału w poszukiwaniach następców Czyża czy Kowala. Nie potrafię jednak zdobyć się na nadzieję autora. Powszechne jest przeświadczenie, że wielkie postacie krytyków z przeszłości nie znajdują następców. I choć można to uznać za element powszechnego w dzisiejszej kulturze poczucia, ze „wszystko już było”, to jednak ten opis wydaje się, niestety, odzwierciedleniem rzeczywistości. Szukać więc należy, ale nie ma się co dziwić, że poszukiwania nie są zbyt skuteczne.

Tomasz Wiścicki

1

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?