Czytelnia

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Mamy prawo do prawdy, WIĘŹ 2005 nr 2.

Jeśli ktoś nie ma na to ochoty (a kto ma?), mógł bez większego trudu uniknąć znalezienia się na pierwszych stronach gazet. Z tego punktu widzenia zupełnie niezrozumiałe jest przyjęcie przez Małgorzatę Niezabitowską funkcji w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, i to w dodatku bez poinformowania szefa rządu o wstydliwych faktach z przeszłości. Dotychczasowy przebieg postępowań lustracyjnych wskazuje, że nie ona jedna nie wzdragała się przed przyjęciem wysokiego stanowiska. O ile można z pewnym zrozumieniem przyjąć załamanie wobec bezwzględnych i cynicznych metod esbeków, o tyle trudno pojąć, na co liczyli ci, którzy potem nie chcieli pozostać w cieniu. Czy naprawdę sądzili, że ppor. Grzelak i jemu podobni zatrą ślady współpracy? W imię czego mieliby to uczynić? Lojalności? Być może Niezabitowska uznała (chciała uznać?) rozmowy z esbekami za nieważny epizod, jednak za taki błąd oceny się płaci, niestety.

Zawartość esbeckich teczek ujawnia zresztą bynajmniej nie tylko prawdę trudną, a dla niektórych — kompromitującą. Ujawnia też, jak wielu ludzi — mimo konsekwentnego, perfidnego osaczania przez SB — nie uległo naciskom. Z akt wynika też, jak trudno było esbekom przenikać do wielu środowisk i jak wielu rzeczy nie udało im się dowiedzieć. Dość przypomnieć, że w „Tygodniku Solidarność” agentów udało się zwerbować (z jednym wyjątkiem) dopiero po 13 grudnia, kiedy pismo i zorganizowane środowisko przestało istnieć. Podobnych, jeszcze bardziej wyrazistych przykładów hermetyczności jest więcej. Otwierając teczki, poznajemy rzeczywistość tak skomplikowaną i złożoną, jak życie i ludzkie postawy — od bohaterstwa do hańby.

Ujawniać, byle mądrze

Punktem wyjścia dla wszelkich rozważań i rozstrzygnięć — prawnych i moralnych — powinno być jasne stwierdzenie: donoszenie komunistycznej tajnej policji było złe. Każde donoszenie, z jakichkolwiek powodów. Dopiero to stwierdziwszy, można przystąpić do czynienia rozróżnień — skądinąd niezmiernie istotnych. To prawda, że postawy tysięcy osób zarejestrowanych jako tajni współpracownicy SB układają się w bardzo szerokie spektrum — od chwilowego załamania bez szkody dla kogokolwiek (prócz tego, kto się załamał) po pokazy wyjątkowej, trwającej wiele lat nikczemności. Tych rozróżnień trzeba dokonywać, jeśli nie chcemy do dawnych krzywd dołączać nowych, przyczyniając zarazem dodatkowej satysfakcji esbekom. Aby jednak te rozróżnienia nie prowadziły do relatywizmu i zacierania rozróżnienia miedzy dobrem a złem, konieczne jest jasne stwierdzenie, że donosić nie należało — nawet tak niewiele i (przynajmniej w intencji) względnie mało szkodliwie, jak Małgorzata Niezabitowska.

To tylko pozorny banał. Teoretycznie pewnie każdy się z tym zgodzi, gdy jednak przychodzi do rozpatrywania konkretnych przypadków, często okazuje się, że niewątpliwy skądinąd dramat wielu TW zmienia sens: z dramatu złamanego grzesznika niepostrzeżenie staje się dramatem niesłusznie oskarżonego. Na to zgody być nie może.

Konkretne propozycje rozwiązań prawnych muszą uwzględniać zarówno jedno, jak i drugie — tak winę donosicielstwa, jak i ogromne zróżnicowanie tej winy. Muszą też brać pod uwagę specyfikę esbeckich archiwów, które tworzono nie po to, by oddawać komukolwiek sprawiedliwość i dokonywać sądu nad historią, ale dla praktycznych, podłych celów komunistycznych tajnych służb.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?