Czytelnia

Cezary Gawryś

Cezary Gawryś, Na pożegnanie Brata Rogera, WIĘŹ 2005 nr 10.

Nazajutrz wstaliśmy skoro świt, by wyruszyć w pieszą pielgrzymkę z Katowic do Piekar Śląskich. Z różnych miast, miasteczek i osad Śląska, ulicami, polnymi drogami i ścieżkami wędrowały do tego samego celu dziesiątki tysięcy mężczyzn. Po drodze miałem niezapomnianą rozmowę z parą młodych Finów, którym po angielsku usiłowałem wyjaśnić różne sekrety polskiego życia. Wreszcie znaleźliśmy się w Piekarach, u stóp Madonny. Młodzi uczestnicy międzynarodowego spotkania Taizé (obojga płci) byli małą gromadką w nieprzeliczonym tłumie mężczyzn. Siedziałem dość blisko ołtarza, patrząc z góry na wielką robotniczą rzeszę, którą zgromadziła wiara. Po Eucharystii, z płomiennym, twardym dla władzy słowem biskupa, zabrał głos brat Roger, nienawykły z pewnością do przemawiania w takich okolicznościach, do tak wielkich tłumów. Mówił o wspólnocie, o pojednaniu, o Chrystusie i Maryi. Tłumaczył go na żywo – któż by inny, jak nie brat Marek. Brat Roger miał jednak sposób wypowiadania się, jak już wspomniałem, niełatwy do tłumaczenia: jego francuszczyzna była dość wyrafinowana, a wymowa niewyraźna. I w pewnym momencie brat Marek pogubił się. A tu słuchają wielotysięczne tłumy, dostojnicy kościelni, dziennikarze! Aż się spociłem z wrażenia. Kiedy brat Roger dostrzegł, co się dzieje, przerwał swój wywód, uśmiechnął się i zaczął bardzo prostymi zdaniami mówić... o bracie Marku. Że go podziwia i kocha; że jest pierwszym Polakiem w Taizé, radością dla całej wspólnoty; że ze swoimi trudnymi zadaniami radzi sobie coraz lepiej... Kłopotliwa dla brata Marka sytuacja została zupełnie rozładowana, a jego pozorna porażka zamieniła się w ogólną radość. Tak to naocznie w Piekarach Śląskich mogłem się przekonać o dobroci serca brata Rogera i jego szczerej miłości do współbraci.

Starzec Zosima

Brata Rogera spotykałem już jako starszego mężczyznę, o siwych włosach i coraz bardziej pomarszczonej twarzy – tym bardziej uderzająca była dla mnie jego wewnętrzna młodość, niemalże dziecięctwo. Promieniował radością życia i pogodą ducha. O innych ludziach mówił tylko pozytywnie. Z tradycji, często bardzo dawnej, wydobywał to, co mądre i dobre. W najgorszych i przygnębiających, zdawałoby się, okolicznościach ludzkiej egzystencji – na przykład podczas krótkich odwiedzin w opanowanych przez przemoc i deprawację dzielnicach skrajnej nędzy w wielkich aglomeracjach Azji, Afryki czy slumsach Nowego Jorku – znajdywał zawsze, w spotykanych zwykłych ludziach, jakąś iskierkę dobra i przesłanie nadziei. Podziwiałem też świeżość języka, jakim starał się nieustannie mówić o Bogu i o człowieku, a także zaskakującą nieraz inwencję w poszukiwaniu tego, co nowe, bardziej twórcze, co lepiej może oddawać tajemnicę komunii. Przy tym wszystkim był chodzącym po ziemi, trzeźwym realistą.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 następna strona

Cezary Gawryś

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?