Czytelnia

Piotr Wojciechowski

Piotr Wojciechowski, Niedojrzałość jako towar, WIĘŹ 2003 nr 12.

Czy zawsze tak było?

,/h3>

Przychodzenie do rozumu, dojrzewanie, wchodzenie na próg mądrości to długotrwałe, trudne procesy. Nigdy nie było tak, aby dojrzałość stawała się udziałem całego społeczeństwa czy jego większości. Jak było? Nie lada studiów z zakresu antropologii, socjologii, historii byłoby trzeba, aby odpowiedzieć precyzyjnie — jak. Patrzę jednak od kilku dziesięcioleci na dzieje swojej bliższej i dalszej rodziny, w mieście, w miasteczkach, na wsi. Znam rodziny przyjaciół. Słucham opowieści. W tych horyzontach wiedzy odkrywam, że małe i większe społeczności karmiły się dojrzałością uzyskiwaną przez niewielu, były rozmaite zjawiska osmozy, promieniowania, poszukiwania autorytetów wśród żyjących i wśród tych, co przemawiali z kart książek, listów, diariuszy. Mądry był uznany za mądrego, dureń za durnia, z mędrka się śmiano, narwańcowi próbowano pomóc naprawić, co potargał. Bywali niepiśmienni promieniujący mądrą dobrocią, bywały babcie opowiadające bajki i gadki „o starych Polakach”, bywały biblioteki rodzinne, zbiory pocztówek i pamiątek z wojaży. Bywały mieszkania, po których dzieci chodziły jak po muzeum. Bywali tacy, których radzono się w trudnych sprawach wychowania dzieci, w konfliktach małżeńskich, bywali tacy, których radzono się co do koloru ścian przy malowaniu, kroju sukni przy szyciu, przepisu na bigos czy babkę piaskową.

To był układ, system, niszczony w czasach wojen i niepokojów, odbudowywany w czasach spokojniejszych. Układ stanowił tło dla nieposłuszeństw, szaleństw, skandali i buntów. Kultura oddziaływała nie na jednostkę, ale na zbiorowość, wobec zbiorowości spełniała swoiste trzy funkcje — obdarzania sensem, łączenia we wspólnotę, pobudzania do twórczego życia. Wśród licznych osób, które przez całe życie do dojrzałości nie dochodziły, niewielu było uczestników obyczajowych rebelii, skandali, pokazowych odstępstw. Przeważali ci, co słuchali rad, podciągali się do poziomu, wyciągali ręce po pomoc. Mówiono o nich czasem „ten nigdy nie dorośnie”, „ta całe życie będzie dziewczynką”, „on to duże dziecko”. To określało ich miejsce wśród dorosłych. A dzieci wiedziały, że warto dorosnąć, bo to daje więcej wolności, więcej szacunku, pozwala zabierać głos. Przez cały XIX wiek i kawał XX trwały wewnątrz małych społeczności układy zakorzenione w feudalnych schematach, trwały feudalne postawy życiowe. Takie postawy zakładały, że ten, co rozkazuje, musi umieć być posłusznym — a także bierze odpowiedzialność za podwładnych, za skutki swoich rozkazów. Ten który doznaje opieki, musi odpowiadać posłuszeństwem — a także musi sam być gotów opiekować się słabszymi. Wiele z tych elementów przeniknęło w latach dwudziestych do etosu harcerskiego.

Była też oczywiście hałaśliwość bufonów i próżność snobów, był egoizm arywistów, ale przecież nie oni nadawali ton. Raczej wiedziało się, gdzie mądrość. Warszawiakom przypomnę autorytety księdza Bronisława Bozowskiego, księdza Jana Ziei. Nawet ci, którzy ich nie znali, nie słuchali, wiedzieli — są tacy, mają dar do rozdawania. Podobne schematy powtarzały się (a jeszcze i dziś powtarzają tu i ówdzie) w wielu środowiskach, od arystokratycznych po wiejskie i podmiejskie. Potężnym aparatem wzmocnienia tych siatek była wielopokoleniowa, mieszkająca wspólnotowo rodzina otoczona kręgiem przyjaciół i krewnych. To tu odbywało się misterium przekazywania wielkich i małych narracji, mitologii kulturowych, narodowych, klanowych, rodzinnych. Bywanie u siebie — okazjonalne i świąteczne — też miało tu swoje zasługi. Kultura towarzyska, kultura wzajemnych relacji pokoleń, była związana z kulturą wysoką, przede wszystkim literacką.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Piotr Wojciechowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?