Czytelnia

Katarzyna Jabłońska

Katarzyna Jabłońska, Nikifor i... inni, WIĘŹ 2004 nr 11.

Twórcy „Mojego Nikifora” nie ukrywają, że spotkanie z kimś takim, jak ich bohater, może budzić opór i wymaga odwagi, jest bowiem w stanie odsłonić najgłębszą prawdę o nas samych. Prawda, jaka poprzez spotkanie z Nikiforem, odsłoniła się w życiu jego opiekuna, ułożyła się w niezwykłą i zarazem bolesną opowieść o pięknym człowieku.

Kiedy próbuje się mówić o tym filmie, o jego bohaterach i tym, co się między nimi dzieje – przychodzą na myśl wielkie słowa o potędze dobra, prawdy, miłości, o genialności sztuki i talentu, ich naturze i tajemnicy. I rzeczywiście o tym wszystkim film Krauzego opowiada, jednak te patetyczne słowa, nie oddają jego istoty. Siłą tego filmu jest prostota – przypomina i to nie tylko w warstwie wizualnej – malarstwo samego Nikifora. Jest to ten rodzaj prostoty, który potrafi pomieścić w sobie największe i najważniejsze. Szczególność „Mojego Nikifora” polega również na jego swoistej przezroczystości. Wydaje się, że twórcy tak zapatrzyli się i wsłuchali w swoich bohaterów, że ci udzielili im samych siebie, dopuścili do swojej tajemnicy

Film Krauzego jest rodzajem traktatu o sztuce, o samej jej istocie. Tym bardziej niezwykłym, że wcielonym w życie – poprzez to, o czym udało się w nim opowiedzieć, ale też i przez to, w jaki sposób to uczyniono.

„Musi prosić o kolor” – mówi filmowy Nikifor patrząc z dezaprobatą na to, co maluje Marian Włosiński. Tę jedną z zasad, praktykowanych przez malarzy ikon, włożyli twórcy filmu w usta artysty, pomimo że z pewnością nigdy jej nie wypowiedział. Kiedy jednak wpatrujemy się w jego obrazy, jest w pewien sposób oczywiste, że te zasady są w nich zapisane.

Oglądając film Krzysztofa Krauzego, miałam wrażenie, że on również „prosił o kolor” i że jego prośba została wysłuchana. Tym „kolorem” jest tutaj wszystko, co współtworzy ten film, czyli wspaniałe aktorstwo Romana Gancarczyka i Krystyny Feldman. Jej obecność tak skomentował Marian Włosiński: Kiedy zaczęły się zdjęcia, przecierałem oczy ze zdziwienia i trudno mi było opanować wzruszenie – po latach znów zobaczyłem Nikifora. Mojego Nikifora.

Ów „kolor” to dalej – piękne, a jednocześnie skromne zdjęcia Krzysztofa Ptaka; znakomicie współbrzmiąca z naturą tej opowieści muzyka Bartłomieja Gliniaka. I wreszcie scenariusz – autorstwa Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze – pełen prostoty, bardzo skupiony na swoich bohaterach. Można odnieść wrażenie, że piszącym go bliskie były inne jeszcze zasady malarzy ikon: – Unikaj zbędnych słów i zachowaj ciszę. Modlitwy kieruj do tego świętego, którego malujesz. Nie rozpraszaj umysłu, a święty będzie blisko ciebie.

„Mój Nikifor” to dzieło skończone – od pierwszego kadru po zaskakujący i fascynujący finał, w sensie artystycznym kompletne, a jednocześnie pełne przestrzeni. Tę oddano do dyspozycji widzowi. Wejście w nią oznaczać może spotkanie z niezwykłym światem Nikifora, tym który z zapamiętaniem i oddaniem malował, a może i tym, który przez to malarstwo przenika.

Oni

poprzednia strona 1 2 3 4 5 następna strona

Katarzyna Jabłońska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?