Czytelnia

ks. Jerzy Szymik

ks. Jerzy Szymik, Poezja jako traktat teologiczny, WIĘŹ 2001 nr 8.

Dowody? Noblista wielokrotnie broni się przed etykietką „gnostyka-manichejczyka” w klasycznym, ezoterycznym znaczeniu tego terminu. Swoje teksty i uniwersyteckie wykłady na ten temat chce świadomie traktować tylko — jak sam powiada — jako pretekst do wnikania w problematykę, która ma za sobą stulecia i w rezultacie sprowadza się do bolesnego odczucia świata jako miejsca ścierania się ciemnych i jasnych sił („Pamięć ran”). W „Ogrodzie nauk”, w „Ziemi Ulro” wyjaśnia: Manichejczyków w sensie dosłownym dziś nie ma, są tylko różne stopnie nasilania się tej skłonności”; „istnieje niewątpliwie temperament manichejski, uzdolniony do udręk obolałej ambicji i zarazem do wrogiego ich osądu; niewykluczone przy tym, że czerpie niejaką ulgę z rozciągnięcia zasady zła na istnienie w ogóle (...), co zresztą nie znaczy, że wszyscy tym temperamentem obdarzeni byli zaliczani do heretyków. I tu powołuje się Miłosz raz po raz na św. Augustyna... Przyznaje się więc tylko — aczkolwiek chętnie — do „temperamentu manichejskiego”, czyli do niezgody na aktualne urządzenie świata: z bólem w samym jego centrum. Jest się wówczas, w owej niezgodzie (tak go odczytujemy: i Tischner, i ja) - po właściwej stronie. Po stronie cierpiących, po prostu.

Miłoszowi „manichejczykowi” dostało się sporo od krytyki, zwłaszcza w ostatniej dekadzie. Nie powiem, żebym się z niektórymi przynajmniej tezami tej krytyki nie zgadzał (Tischner wydaje się być bardziej pobłażliwy, będąc jednak bardziej filologiem-filozofem niż teologiem). Jakie więc były (są) owe zarzuty? Fundamentalny brzmi mniej więcej tak: manichejsko-gnostycka „podszewka” twórczości Miłosza jest przyczyną głębokiej skazy dzieła literackiego Noblisty. To z niej biorą się lęki i rozpacze, apoteoza prywatnej formuły homo religiosus, „akościelnej” czy przynajmniej „obokkościelnej”, konstruowanej w symbiozie z myślą heterodoksyjną. A także inne grzechy Miłoszowej teologii: poczucie niejednoznaczności dobra (oto kwintesencja manichejskiego dwójmyślenia!), tragicznie nadwątlona wiara „w panowanie Opatrzności nad historią”, pokusa traktowania zła nie jako „braku”, ale jako antywartości (wartości ze znakiem „minus”), autosoteryzm, gnostycki kult intelektualizmu (przeciwstawianie „jasnogrodu” „ciemnogrodowi” jest gnostyckie par excellence...) — to jedynie niektóre z podnoszonych zarzutów. Tak pisali Lisicki, Zieliński, Werner, Bartyzel i inni. Bywało, że Miłoszowych krytyków ponosiła publicystyczna pasja, że zbytnio zaufali odkrytemu szczegółowi tego ogromnego dzieła, a zapominali o polifonicznej jego złożoności i niejednoznaczności. Ale...

Nie mam — jako katolicki teolog — zbyt dużego zaufania do mistyki wywiedzionej z pism Swedenborga i Blakea. A manicheizm? Cokolwiek by powiedzieć dobrego o skłonności, temperamencie i wrażliwości na „kwestię bólu” — pozostaje on herezją (czyli postawieniem części przed całością), a więc jest nieprawdą, czyli ostatecznie trucizną (cytując Poetę). Jeśli manicheizm jest teodycealną „obroną Boga”, to na krótką jedynie metę; jeśli jest solidarnością z wszelkim cierpieniem świata, to nie tym, które autentycznie „zbawia”, a które płynie do świata bólu z niepojętych głębin tajemnicy Krzyża. Gnostyckie „pikantne spekulacje myślowe”, abiblijne „przeciwstawienie ciała i ducha” prowadzą wszak zawsze — jak dowodzi Hans Urs von Balthasar — do szaleństwa „zawładnięcia wiarą”, do rozdarcia „między Bogiem i światem”, a w konsekwencji do poczucia nierozwiązywalności węzła tragizmu egzystencji. Już przed laty Walter Kasper, dzisiejszy kardynał, a ówczesny profesor Uniwersytetu w Tybindze, miał odwagę napisać — w studium „Jezus Chrystus” — że spór z gnozą był i jest dla Kościoła walką na śmierć i życie. Ale...

poprzednia strona 1 2 3 4 5 następna strona

ks. Jerzy Szymik

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?