Czytelnia

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Jacek Borkowicz

Jacek Borkowicz, Potrzeba nowej „pracy nad pracą”, WIĘŹ 2004 nr 10.

W kraju o tak wysokiej stopie bezrobocia, w kraju, gdzie miliony ludzi pracują pod nieustanną groźbą utraty posady, egzystuje liczna klasa tych, których przywilejem jest bezpieczny, bo gwarantowany dostęp do dochodów. Lapidarnie ujmuje to Marcin Król w jednym z ostatnich numerów „Tygodnika Powszechnego”: Politycy, sędziowie, profesorowie nie odchodzą, bo nic innego nie umieją. Przecież żal wyrzucić panią prokurator, która pije na Sylwestra z przestępcami, bo gdzie by biedula pracę znalazła. Największy zaś problem jest z politykami, bo oni nic nie umieją i wobec tego, w obronie przed narastającym bezrobociem, trzeba ich trzymać na posadach, bo musieliby pójść na zasiłek. Nic dziwnego, że w tej sytuacji współczesna klasa panów tworzy hermetyczną granicę pomiędzy nimi a plebsem. Widać to wyraźnie chociażby w ekskluzywistycznych praktykach niektórych środowisk zawodowych: tytuł radcy prawnego lub prokuratora staje się rodzajem beneficjum, przechodzącego w dodatku z ojca na syna. Luksus przypisania do dochodów musi być limitowany, aby pieniędzy starczało i nie starczało dla wszystkich — w odpowiednich proporcjach.

Ta wiedza jest powszechnie znana, więc dla tych, którzy są „na dole”, niezbyt szlachetna, lecz zdrowa chęć przebicia się do klasy wyższej nie może być motywacją do twórczego wysiłku. A przecież motywacja taka, w skali masowej, stanowi podstawowy napęd systemu kapitalistycznego. Całe pokolenia zaharowanych i wyzyskiwanych ludzi w Stanach Zjednoczonych marzyły o przysłowiowej karierze „od pucybuta do milionera”, a przecież całkiem licznym to się udawało i udaje, dlatego amerykańskie społeczeństwo jest twórcą swojego sukcesu. Polacy jako społeczeństwo tego egzaminu nie zdali.

Polskiej „klasie panów” brakuje też rysu filantropii, czyli tego, co osładza rzeczywistość wyzysku. Warstwę tę cechuje swoista zawziętość w chciwości, łapczywość, która przybiera postać jakiegoś odwetu na biednych. Mój znajomy dostał się przypadkiem — trochę jak Nikodem Dyzma — na jeden z „salonów” współczesnych właścicieli Polski. Zgromadzeni goście myśleli, że są wśród samych swoich, więc nie krępowali się w wypowiedziach. W pewnym momencie żona jednego z gości zaczęła użalać się nad dawnym znajomym, jedynym żywicielem wielodzietnej rodziny, żyjącej z głodowej pensji nauczyciela. „I bardzo dobrze, niech zdycha, skoro wybrał taki frajerski zawód!” — odpalił jej mąż. Dla puenty tej historii dodam, że człowiek ten został niebawem wysokim funkcjonariuszem państwowym, odpowiedzialnym za stworzenie programu osłony socjalnej w sektorze oświaty.

Trudno powiedzieć, ile jest w tym uniwersalnej ludzkiej pychy, ile zaś zastarzałych kompleksów tych, którzy dopiero niedawno zerwali się z łańcucha komunistycznej urawniłowki.

Społeczeństwo fatalistów

Przykład idący z góry walnie przyczynia się do rozpowszechnienia zasady, którą — jak wiadomo z onkologii — kierują się komórki poddawane rakowej degeneracji: „Jeśli oni biorą tylko dla siebie, to ja też!” W ten sposób społeczny organizm stopniowo paraliżowany jest przez zjawisko, noszące piękną staropolską nazwę „prywata”, które skutecznie i na wszelkich poziomach niszczy związki międzyludzkie.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 następna strona

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Jacek Borkowicz

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?