Czytelnia

Kościół w Polsce

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Prorocy przychodzą z boku

Dyskutują: Dariusz Karłowicz, Jarosław Makowski, Paweł Milcarek, ks. Stefan Moszoro-Dąbrowski i Tomasz Terlikowski oraz Anna Karoń-Ostrowska i Zbigniew Nosowski

„Więź”: Wydaje się, że przeżywamy obecnie moment krytyczny w życiu Kościoła w Polsce. Po śmierci Jana Pawła II zapanowało duchowe i intelektualne bezkrólewie. Ludzie czują się zagubieni i osamotnieni, szukają nowych horyzontów nadziei, nowych idei. Szukają też nowych przewodników, którzy byliby w stanie poprowadzić w przyszłość wspólnotę wierzących. Chyba wyraźnie tęsknimy za kimś, kto wyraźnie pokaże drogę, odczyta znaki czasu i ustawi punkty orientacyjne.

Czy zatem można powiedzieć, że czas, w którym żyjemy, jest czasem bez proroków? Czy brakuje ich nam? A może gdzieś są, tylko my nie dostrzegamy ich obecności, nie słyszymy ich głosu?

Paweł Milcarek: Prorocy, w moim przekonaniu, są bardziej związani z wymiarem charyzmatycznym Kościoła niż z instytucjonalnym. Jeśli miałbym wybierać, to powiedziałbym, że wierzę przede wszystkim instytucji, a bardzo ostrożnie podchodzę do charyzmatów. Jednak w sumie wierzę nadprzyrodzonej instytucji, która w swej istocie jest także charyzmatyczna. A równocześnie jestem przekonany o tym, że w kondycji ludzkiego życia jest miejsce na dramat burzący sytuacje przewidywalne, a wtedy nieraz Bóg posługuje się środkami innymi niż zwykle, nadzwyczajnymi – i na przykład powołuje samotnego proroka, którego prowadzi sobie tylko znanymi ścieżkami.

Te odróżnienia mają swój konkretny wymiar. Na przykład dla niektórych osób, które spotkałem w tych trudnych dniach styczniowych związanych ze sprawą abp. Wielgusa, ten właśnie czas, w którym trzeba było zabrać głos i dać świadectwo własnemu rozumieniu tego, czym jest wspólnota Kościoła, znaleźć odpowiedź na pytanie, jak należy zachować się w tej bolesnej sytuacji – był momentem, w którym odezwały się glosy proroków. Według nich w ten sposób odsłoniła się prawdziwa twarz Kościoła, charyzmaty zatriumfowały nad porządkiem instytucjonalnym: oto w kryzysowym momencie spod hierarchicznej „skorupy” wyłonił się prawdziwy Kościół – przeżywamy więc zatem jakieś święto wiary.

Głęboko nie zgadzam się z taką interpretacją tamtych wydarzeń. Fakt, że publicznie zabrali głos świeccy katolicy i że ich zdanie było wyraźniej słyszalne niż większości biskupów, nie miał nic wspólnego z prorokowaniem, zwłaszcza z tworzeniem jakichś „związków zawodowych proroków” oczyszczających hierarchię polskiego Kościoła. To była sytuacja nadzwyczajnego wyzwania, której towarzyszyła pewność sumienia, że w tej sprawie trzeba zabrać głos i tylko tyle. Nie było w tym jednak nic zmieniającego zwykły ład życia kościelnego. Był to zwykły obowiązek moralny, po którego wypełnieniu nikt nie zmienia swego miejsca w szeregu. To był ostry kryzys wewnątrz rodziny, po którym chce się jeszcze mocniej, żeby ojciec był ojcem, matka matką, a dzieci dziećmi, choćby dorosłymi.

Tomasz P. Terlikowski: Zgadzam się z tym. Mam wrażenie, że stosujemy czasem zbyt wielkie słowa wobec wydarzeń, w których po prostu adekwatnie zadziałało sumienie. Ja jestem dziennikarzem. Pracą dziennikarza jest opisywanie i komentowanie rzeczywistości. Dlatego przypisywanie dziennikarzom jakiejś dodatkowej, prorockiej roli jest wielką przesadą i dewaluowaniem terminu „proroctwo”. Jest to po prostu wypełnianie swojego obowiązku. Tak pojmowałem swoje zdanie w trudnych i niewdzięcznych komentarzach, jakich wymagała sprawa abp. Wielgusa, czy wcześniej historia abp. Paetza i inne podobne zdarzenia.

1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Kościół w Polsce

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?