Czytelnia

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Michał Kurkiewicz

Michał Kurkiewicz, Monika Plutecka, Typowy przypadek?, WIĘŹ 2005 nr 10.

W całym szpitalu palenie jest zabronione. Teoretycznie jest to słuszne, ale zakaz ma taki skutek, że pielęgniarki i lekarze palą w pokojach służbowych, chorzy w toaletach, a niedopałki rzucają tam, gdzie mają najbliżej. Dlatego syfony w umywalkach i muszle klozetowe są pozapychane. To można łatwo ocenić samemu, szpitalny hydraulik opowiada weselsze historie; ponoć zdarza się, że w umywalkach ląduje rtęć z rozbitych termometrów.

W ogóle higiena nie jest najmocniejszą stroną tej instytucji. Podłogi na korytarzach i w salach są myte może na jakieś wielkie szpitalne święto, naczynia, na których jedzą chorzy, obsługa co najwyżej płucze. Rzecz naturalna, że w szpitalu są zwierzątka. Te małe — wszędzie, a całkiem spore szczury — w piwnicy, która jest też palarnią ludzi kulturalnych.

Jedzenia wydawanego chorym nikt nie liczy, są dwa kubły z zupą — jeden z ponoć dietetyczną, drugi — ze zwykłą.. To, co niezjedzone, ląduje w trzecim. Treściwe pomyje odbiera później podwarszawski hodowca wieprzów. Fakt, że nie wszędzie tak jest. Powiatowy szpital w Zduńskiej Woli zatrudnił (najpierw z robót publicznych, potem na etacie) panią do liczenia posiłków i od razu oszczędził 10% w wydatkach na jedzenie! Rzecz na tyle wyjątkowa, że ta skądinąd ciekawa historia przewinęła się wtedy przez wszystkie ogólnopolskie media.

Najbardziej jednak chorym dokuczały kaloryfery grzejące maksymalnie niezależnie od temperatury. Irytujące jest nie tylko bezsensowne palenie pieniędzy w piecu, ale i to, że trzeba często wietrzyć, a wtedy pacjenci się przeziębiają i są jeszcze bardziej chorzy. I tak w koło Macieju.

Potem dowiedzieliśmy się, że nasz przypadek nie był jakiś szczególny, bo „wszystkie interny są dość podobne” — jak powiedziała nam znajoma lekarka.

Prywatny dom opieki

Kontakt ze szpitalem — naszej Mamy i nasz — skończył się dość nieoczekiwanie, gdy prowadzący lekarz zaproponował nam przeniesienie chorej do Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego, o ile w którymś z nich będzie dla niej miejsce. Najwyraźniej uznano, że stan pacjentki się raczej nie poprawi i lepiej ją przekazać innemu zakładowi budżetowemu. W szpitalu trudno się było dowiedzieć, co to takiego ZOL. Jakoś nie mieliśmy szczęścia, żeby pielęgniarkę, mogącą udzielić takich informacji, zastać w jej w biurze. Vox populi gosi, e ZOL to na ogó umieralnia, w której pacjentowi zabieraj emerytury, wićc postanowilimy poszuka czego innego. I znaleęlimy prywatny dom opieki w Wawrze, na przedmieciach Warszawy, który na pocztku wydał nam się (w porównaniu) dość dobry. Jego wady wyszły na jaw później.

Miesiąc w takim zakładzie kosztuje 1500 złotych plus dodatkowo leki, pampersy i (na specjalne życzenie) zajęcia z rehabilitantem. Wszystko płatne gotówką. Jak później ustaliliśmy, to typowe warunki finansowe jak na Warszawę i okolice. Dom, jak wiele takich placówek, mieści się w dużej willi, budowanej kiedyś na mieszkanie. Wąska i stroma, na noc zresztą zagradzana, klatka schodowa nie skłania do spacerów. Pensjonariusze muszą więc leżeć. Nie wiemy, jak było tam, ale — zdaniem psychiatrów — w takich ośrodkach ludzie mają nieraz dodawane do jedzenia specjalne środki właśnie po to, żeby leżeli.

poprzednia strona 1 2 3 następna strona

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Michał Kurkiewicz

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?