Czytelnia

Konrad Sawicki

Hanna i Konrad Sawiccy, Wizyta w domu "Kultury", WIĘŹ 2012 nr 7.

Prometejska idea Jerzego Giedroycia krystalizowała się w planie stworzenia „nowego Hotelu Lambert”, którego głównym celem miała być niepodległość Polski pod względem kulturalnym i politycznym. Gdy dyrektor Sikora wprowadza nas do przestronnego pomieszczenia, gdzie siadamy przy stole, pamiętającym jeszcze czasy paryskiego Hotelu Lambert, faktycznie czujemy, że oto nagle znaleźliśmy się w miejscu, w którym od ponad pół wieku bije gorące serce polskości.

Obszerny salon, nazywany jardin dhiver, z dużymi oknami wychodzącymi na ogród. Na parapetach doniczki z kwiatami. Nie można wizyty zaczynać od innego miejsca — to właśnie tu od zawsze odbywały się spotkania z gośćmi, uroczyste obiady organizowane przez Redaktora, burzliwe dyskusje, rozmowy o Polsce i świecie, to tu wznoszono jubileuszowe toasty. Na blacie wiekowego stołu leżą bieżące numery polskich miesięczników, czasopism, gazet i pierwsze wydania książek. To ich kolejne, młode pokolenia. Przodkowie z minionych dekad grzecznie zapełniają półki stojących pod ścianami regałów. Uporządkowani, usystematyzowani, podzieleni tytułami i rocznikami. Z radością wypatrzyliśmy półkę pełną po brzegi kolorowych grzbietów wszystkich numerów WIĘZI.

Z półek i ścian zerkają pamiątki, obrazy, grafiki, zdjęcia, drobiazgi i podarunki, które trafiały w ręce domowników od licznie przybywających gości. Wszystko jest i było cenne — każda dobra myśl i prezent przyniesiony pod ten dach. To także tworzyło ową niewidzialną nić łączącą rodaków.

Poczęstowani przez gospodarza kawą spokojnie rozmawiamy, słuchamy nowin o działalności Instytutu, wspomnień o tych, którzy byli twórcami tego dzieła. Mówimy o sobie i o tym, co nas tu przygnało. Okazało się, że jesteśmy jednymi z nielicznych gości, którzy zapowiedzieli wcześniej swoją wizytę i umówili się na spotkanie. Niejednokrotnie cisza, panująca w tym domu, bywa przerwana nagłym, nieoczekiwanym dzwonkiem i okazuje się, że przed furtką ustawiła się gęsiego kilkudziesięcioosobowa wycieczka z Polski ze spontanicznym przewodnikiem, który nagle wpadł na pomysł, żeby zwiedzać „Kulturę”. I znienacka tabun stóp wdziera się w ciche progi Instytutu, zupełnie dezorganizując toczącą się tu pracę. Bo to nie jest muzeum, tu się pracuje. Ale przecież nie można odmówić. To jak odmawianie azylu dyplomatycznego na terenie ambasady. Tu, w „Kulturze”, jest także kawałek Polski.

Właśnie w Maisons-Laffitte, jeszcze w pierwszym domu „na Korneju”, schronienie znalazł Czesław Miłosz, gdy w 1951 roku ten znany już poeta oraz dyplomata PRL poprosił o azyl we Francji. A czasy były takie, że „zdrajcy” Polski Ludowej mogli obawiać się porwań lub zamachów na swoje życie nawet na podparyskiej prowincji. Późniejszy laureat Nagrody Nobla pod okiem Giedroycia spędził najczarniejszy okres swojego życia — kiedy sympatycy PRL i polscy przyjaciele mieli go za zdrajcę, stara emigracja kontestowała za romans z komunizmem i krytycyzm wobec tradycyjnie pojętej polskości, a żona z dziećmi mieszkała w Stanach Zjednoczonych i musiała czekać dwa i pół roku, by dołączyć do męża.

Dyrektor Sikora powierza nas opiece pana Leszka Czarneckiego, wieloletniego pracownika Instytutu, który z błyskiem w oku, pełen zapału rozpoczyna swoją osobistą opowieść o „Kulturze” i prowadzi nas wewnętrznym szlakiem tego domu.

Mózg „Kultury”

W znajdującym się na parterze gabinecie Jerzego Giedroycia zatrzymał się czas. Chciałoby się powiedzieć, że Redaktor wyszedł tylko na moment, że przed chwilą tu był. Siedział w skórzanym fotelu przy masywnym biurku, otulony ze wszystkich stron ciepłem setek równo poukładanych książek, pod których ciężarem lekko wyginają się półki wysokich regałów. Czarne klawisze maszyny do pisania jeszcze czują dotyk jego palców.

poprzednia strona 1 2 3 4 następna strona

Konrad Sawicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?