Czytelnia

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Zabłąkani w wolności, WIĘŹ 2003 nr 11.

Pim Fortuyn przyciągnął nie tylko prostych ludzi. Wśród zafascynowanych nowym przywódcą był Jim Janssen van Raay — rotterdamski adwokat, weteran holenderskiej chadecji, przez dwadzieścia lat deputowany do Parlamentu Europejskiego. Zaproponował on Fortuynowi swoje polityczne usługi. Ten dał mu trzecie miejsce na swej liście wyborczej.

Gdy 6 maja 2002 r. Fortuyn został zamordowany przez fanatycznego obrońcę praw zwierząt, Holendrzy przeżyli powszechny szok. Poprzedni mord polityczny w tym kraju miał bowiem miejsce w roku... 1584, gdy zabito założyciela Zjednoczonych Prowincji, księcia Wilhelma Orańskiego.

Lista Pima Fortuyna, jak nazywa się stworzona przez niego partia, zorganizowana naprędce, na zasadach pospolitego ruszenia, po śmierci założyciela pogrążyła się w jałowych kłótniach, tracąc popularność. Odszedł też z niej Jim Janssen van Raay. Uważa on jednak, że ruch Fortuyna spełnił swoje zadanie. Zdaniem byłego „numeru trzy”, ruch ten miał za zadanie zwrócić uwagę na problemy i to mu się niewątpliwie udało, a czy okaże się to skuteczne na dłuższą metę — pokaże czas. Nawet jeśli w tym rozumowaniu można dopatrzyć się pewnych elementów racjonalizacji, to jednak przyznać trzeba, że pod wpływem Pima Fortyuna zmieniła się zarówno retoryka polityków „głównego nurtu”, jak i polityczna praktyka. Oczywiście nikt nie chce się przyznać do tej inspiracji.

Fortuyn potrafił wykorzystać zasadniczą słabość współczesnego życia politycznego: współczesne systemy polityczne nie radzą sobie z frustracjami innego rodzaju niż czysto ekonomiczne. Stąd popularność polityków „nowego typu” — tak różnych, jak Andrzej Lepper, Jean-Marie Le Pen, Jrg Haider i właśnie Pim Fortuyn. Mimo wszelkich różnic, łączy ich wszystkich próba politycznego zagospodarowania tych frustracji, z którymi nie radzą sobie tradycyjne partie, wywodzące się z XIX-wiecznych ideologii.

Czym jest holenderskość?

Dzisiaj nikt już nie twierdzi, że społeczeństwo holenderskie bezkonfliktowo wchłania kolejne fale imigrantów. Podejmowane są konkretne posunięcia — na przykład władze miejskie Hagi zrezygnowały z tłumaczenia ulotek informacyjnych dla mieszkańców. Dotychczas były one wydawane także w językach największych grup imigrantów. Teraz kto mieszka w Holandii i chce rozumieć, czego chcą od niego władze — musi się uczyć języka...

Rozpoczęła się też poważna dyskusja o wartościach w życiu holenderskiego społeczeństwa — tu istotną rolę odgrywa obecny premier, chadek Jan Peter Balkenende. Jej przebieg na razie mało kogo satysfakcjonuje, ale sam fakt pojawienia się dyskusji o wartościach ma swoje znaczenie.

Jarosław Kubacki zadaje jednak retoryczne pytanie: dobrze, imigranci powinni się integrować — ale właściwie z czym? Czym jest holenderskość? Jak się asymilować w społeczeństwie, które nie wierzy w wartości? Pragmatyzm mieszkańców tego kraju sprawia, że o tak ogólnych sprawach, jak to, co znaczy być Holendrem — w ogóle się nie rozmawia ani nawet nie myśli. Słowo „patriotyzm” jest tu zdecydowanie niemodne — posługiwanie się nim wywołuje podejrzenia o nacjonalizm, obcy holenderskiej tolerancji. Specyficzny jest też w Holandii stosunek do własnego języka. Jak mówi Kubacki, w Polsce jest więcej specjalistów od historii języka holenderskiego niż w Holandii!

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?