Czytelnia

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Zabłąkani w wolności, WIĘŹ 2003 nr 11.

Owszem, można budować praktyczną alternatywę dla eutanazji, jednak oficjalne przeciwstawienie się temu zjawisku oznacza w Holandii automatyczną automarginalizację. Przeciwnicy więc milczą, a jeśli nie milczą — jak wspomniane już „Wołanie o życie” — to nikt ich nie słucha. Podobnie głos katolickich biskupów jest niczym głos wołającego na puszczy. Zwolennicy nie mają powodu mieć jakichkolwiek wahań, i też ich nie mają: jeden z synów prof. Żylicza usłyszał w szkole, że tylko idioci przeciwni są eutanazji.

Czego nie mówią mury?

Kościelne autorytety, niezależnie od wyznania, nie mają dziś wielkiego wpływu nie tylko na ogół społeczeństwa, ale nawet na wiernych swoich Kościołów — ze względu na wyjątkowy egalitaryzm Holendrów. Wobec powodzi wszyscy są równi — zauważa prof. Klop... Nie tylko geografia, ale przede wszystkim historia wpłynęły na to, że autorytet wynikający z racji sprawowania urzędu jest dla Holendrów zupełnie niezrozumiały. Sprawia to, że jakiekolwiek apele wygłaszane z mocy kościelnego urzędu wywierają nieraz skutek odwrotny do zamierzonego. Jeśli więc biskupi mówią, nie są traktowani poważnie. Jeśli nie mówią — ich racje do reszty znikają ze świadomości społecznej.

Niechęć do urzędowych autorytetów i egalitaryzm sięgają zresztą głęboko w historię, do czasów przedreformacyjnych — zauważa Jarosław Kubacki. Podkreśla on znaczenie historii dla obecnego kształtu holenderskiego społeczeństwa i tamtejszych Kościołów. Zakrawa to na paradoks, skoro świadomość historyczna Holendrów jest bardzo niska. W Lejdzie rozegrało się wiele wydarzeń decydujących dla historii tego kraju. Działo się to wszystko w promieniu stu metrów od uniwersytetu, w którego budynkach rozmawiamy. Tutaj mury o tym wszystkim mówią — stwierdza Kubacki. Mówią jednak bardziej jemu, polskiemu protestantowi, częściowo niemieckiego pochodzenia, żonatemu z Holenderką, nieochrzczoną, a pochodzącą z katolickiej rodziny, która wydała niejednego biskupa — niż tubylcom.

Przykładem nieuświadamianych historycznych korzeni współczesnych zjawisk może być obecna w holenderskiej mentalności skłonność do świadomego łamania prawa, gdy uznaje się, że koszty jego przestrzegania byłyby wyższe. Na tej zasadzie po reformacji tolerowane były formalnie zakazane Kościoły — katolicki czy luterański, a także Żydzi. Teraz owa tolerancja dotyczy narkotyków, które — wbrew powszechnej opinii — nie są w Holandii prawnie dozwolone, ale właśnie tolerowane. W ten sam sposób zaczęła się zgoda na eutanazję.

Wolność bez granic

Piet van Veldhuizen, reformowany pastor, który studiował w Polsce, mówi, że dawniej, w tradycyjnym społeczeństwie, wyraźnie zakreślone były granice — co wolno, a czego nie. Nie zajmowano się jednak specjalnie tym, co mieści się w centrum — osobową relacją człowieka do Boga. Teraz granic już żadnych nie ma, jest natomiast miejsce na zwrócenie szczególnej uwagi na to, co w centrum, co najważniejsze. Pastor nazywa to „chrześcijaństwem postinstytucjonalnym”.

Oby tak było. Problem jednak w tym, że tylko nieliczni skupili się na tym, co najważniejsze. Większość błąka się bezładnie po ogromnym polu, które otworzyło się po zniknięciu granic. Owszem, niejeden jakby czegoś szukał, wysiłki te są jednak często dość bezradne i chaotyczne, a przez to — niezbyt skuteczne. Tylko nieliczni, najbardziej świadomi umieją wykorzystać niczym nieskrępowaną wolność do poszukiwania tego, co naprawdę ważne.

Holendrzy poszli bardzo daleko w stronę wolności bez ograniczeń, niemal eliminując (a przynajmniej — tak im się wydawało) elementy dawnego porządku, opartego na pewnych ustalonych wartościach i hierarchiach. Dziś wielu z nich, i to bynajmniej nie będących nostalgicznymi konserwatystami, mówi: poszliśmy za daleko w indywidualizmie.

Tomasz Wiścicki

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?