Czytelnia

Wierzę, więc działam

Joanna Bątkiewicz-Brożek, Ekonomia z teologią w tle, WIĘŹ 2010 nr 7.

Mąż Urszuli niechętnie wraca do wspomnień z tego okresu. — Żona była kłębkiem nerwów: w pracy wyścig z czasem, babcia lub ja czasem w ciągu dnia prowadziliśmy najmłodszego Jasia pod jej firmę, a ona wychodziła na chwilkę, żeby zobaczyć dziecko. Ale to źle odbijało się na nim. Poważny problem zaczął się, gdy na niedzielną Mszę nie mogliśmy iść razem, bo Ula musiała pracować. Urszula: — Myślałam, że pod skrzydłami pracodawcy współpracującego z Kościołem będzie bezpieczniej, w sensie społecznym, finansowym i po prostu ludzkim.

Znajomi wokół mówili tylko o ciągłym napięciu między pracą zawodową a życiem rodzinnym, o zaniedbywaniu przyjaciół, modlitwy, dzieci. Urszula — garnąc się pod skrzydła katolickiego pracodawcy — myślała, że tego wszystkiego uda jej się uniknąć. Zespół ludzi, z którymi pracowała, dawał nadzieję na spełnienie tych oczekiwań. Znakomita atmosfera, jak twierdzi Ula, ewangeliczny zapał do pracy, wspólny system wartości.

Tymczasem fala rozczarowania zniweczyła nadzieje większej części zespołu w tej instytucji. Po roku pensję wszystkich pracowników zredukowano oficjalnie o połowę, zwiększając jednocześnie zakres obowiązków. Chodziło o „dobro finansowe” firmy. W oficjalnych danych dla urzędów wykazywano najniższą krajową, a resztę wypłacano pracownikowi na rękę w formie premii. W ten sposób pracodawca redukował swoje koszty. Pracownik doraźnie nie tracił nic, ale w perspektywie emerytury czy urlopów macierzyńskich — sporo.

Takiego rozwiązania nie wyobraża sobie Andrzej Miłkowski. Mówi wprost: — Taka praktyka jest złem. Jest nieuczciwa wobec pracownika i wobec państwa. Podatki, nawet jeśli uważamy że są za duże, są potrzebne i sprawiedliwości sami nie możemy sobie wymierzać.

Paweł, były kolega z pracy Urszuli — prosi o anonimowość — potwierdza, że historia ta nie jest subiektywnym ciągiem wydarzeń. Dodaje: — Nam, mężczyznom, płacono znacznie więcej niż kobietom za tę samą pracę. Ulka była jedną z tych, które podniosły bunt. Dyrektor zwołał zebranie i w odpowiedzi wyjaśnił nam ewangeliczną przypowieść o denarach. Opadły nam ręce.

Urszula nie wytrzymała. Poprosiła o kilka miesięcy bezpłatnego urlopu wychowawczego, który zresztą zgodnie z kodeksem pracy przysługiwał na żądanie matce do ukończenia czwartego roku życia przez jej dziecko. Ustaliła z dyrektorem, że wróci do pracy i dojdą do porozumienia w kwestii jej trybu i czasu. Ale zmienił się dyrektor. Paweł: — Przyszła nowa miotła i zaczęło się sprzątanie. Nowy dyrektor, nie znając zespołu, zwolnił kilkanaście osób. Ponoć wymagał tego stan finansów firmy.

Na liście wyrzuconych z pracy była też Urszula. — Na dwa tygodnie przed zakończeniem wychowawczego przygotowałam kilka nowych projektów, miałam nadzieję na otwarcie lepszego rozdziału w życiu. A dostałam wypowiedzenie — Uli szklą się oczy. Do dziś z detalami pamięta tę scenę. Dyrektor rozsiadł się wygodnie w jednym ze swoich skórzanych foteli w gabinecie, powoli przecedził: „Sama sobie pani winna, trzeba było nie iść na wychowawczy. Pani miejsce jest w domu przy dziecku, jak widać. Najpierw rodzina”.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Wierzę, więc działam

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?