Czytelnia

Nowi ateiści

Jerzy Sosnowski

Jerzy Sosnowski Spotkanie wysokiego ryzyka, WIĘŹ 2009 nr 5-6.

Ale dla wierzącego spotkanie ze zdeklarowanym ateistą jest źródłem poważnego niepokoju, który nie daje się łatwo uśmierzyć. Ufając, że „światłość prawdziwa [] oświeca każdego człowieka, gdy przychodzi na świat” (J 1,9), stajemy oto przed bliźnim, który — naszym zdaniem — przebywa w ciemności i, co więcej, najwyraźniej nie czuje z tego powodu dyskomfortu. Albo więc Światłość go nie oświeciła — albo została przez niego z całym spokojem odrzucona. Pierwsza możliwość każe myśleć o ograniczeniach Boskiej wszechmocy lub dobroci (jeśli przyjąć, że Światło napotkało nieprzezwyciężalną przeszkodę, albo że Bogu spodobało się komuś uniemożliwić zetknięcie z Dobrą Nowiną). Obie te myśli są, jeśli się nie mylę, bluźnierstwem. Druga możliwość każe z kolei podejrzewać, że stojący przed nami człowiek po prostu chce pozostawać w ciemności — co już bluźnierstwem nie jest, stanowi jednak nie mniej mroczną pokusę, by ateistę osądzić, a mianowicie zaliczyć do dusz potępionych.

Próbujemy zatem racjonalizować przyczyny niewiary, doszukując się winy w tych, którzy mieli być przekaźnikami światłości, jej blask jednak stłumili. Na miejsce spotkania z niewierzącym bliźnim przywołujemy innych ludzi, sylwetki hipotetyczne i widmowe, ale mające do odegrania realną rolę. Zjawiają się więc nietaktowni duszpasterze; niechętni religii rodzice; sprawcy nieszczęść, które zagłuszyły wschodzący pęd wiary. Z pozoru są świadkami obrony niewierzącego, ale to nam, nie jemu, niosą ulgę. Choć w wielu przypadkach możemy nawet mieć rację, wyobrażając sobie ich nikczemne oddziaływanie, jednak w wielu jej nie mamy: nieraz zwyczajnie brak uchwytnego momentu, który tłumaczyłby światopogląd bliźniego. A przy tym ludzie wychowani poza Kościołem niekiedy sami go odkrywają; nie każdy konflikt z księdzem prowadzi do ateizmu; rozpacz może równie dobrze zniszczyć wiarę, jak wiarą zaowocować. Wnętrze człowieka pozostaje tajemnicą i nie sposób rozstrzygnąć, jakie echo wzbudzą w nim takie lub inne wydarzenia.

Co jednak groźniejsze, proces racjonalizacji przyczyn niewiary daje się łatwo odwrócić i pytanie trzeba postawić na nowo: czy do aktu naszej własnej wiary nie da się zastosować analogicznego redukcjonizmu? Ależ owszem: przecież da się powiedzieć, że do wiary przyciągnął nas fascynujący duszpasterz, religijni rodzice, a wreszcie szczęśliwe lub, wprost przeciwnie, traumatyczne doznania, po których zapragnęliśmy się schronić pod skrzydłami Opatrzności (możliwe, że o tym wszystkim myśli właśnie dociekliwy niewierzący). A skoro i takie hipotezy dają się wysłowić, zatem niewiara i wiara są doskonale symetryczne. Stoimy po dwóch stronach szyby i podejrzewamy, że to ten drugi jest naszym odbiciem. Stąd już niedaleko do nieprzyjemnej konstatacji: ateista może mieć rację, my zaś — nie on — tkwić w iluzji.

Wszystko to, co do tej pory staram się opisać, odbywa się, zanim jeszcze wierzący i niewierzący zamienią choćby jedno słowo. To nie w sferze intelektualnej rozgrywa się bowiem dramat. Ateista, choćby w ogóle nic nie mówił, samym swoim istnieniem czyni nasz egzystencjalny wybór wiary — problematycznym. Nie jest komfortowe, gdy sami dla siebie stajemy się pytaniem.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 następna strona

Nowi ateiści

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?